Bride of Re-Animator a.k.a Re-Animator 2

22 lipca 2013 | Film, Recenzje | 0 comments | Autor:

Tytuł: Bride of Re-Animator a.k.a  Re-Animator 2

Rok powstania: 1989

Reżyseria: Brian Yuzna

Scenariusz: Brian Yuzna, Rick Fry, Woody Keith (na podstawie opowiadania Reanimator).

Obsada: Jeffrey Combs, Bruce Abbott, Fabiana Udenio, David Gale, Kathleen Kinmont

Uwagi:

Dwaj lekarze-wolontariusze,  doktor Herbert West (Jeffrey Combs) i doktor Dan Cain (Bruce Abbott) w trakcie wojny domowej w Peru doskonalili swoją recepturę pomagającą ożywiać martwe organizmy. Po powrocie do Arkham, do szpitala Miskatonic, prowadzą dalej swoje eksperymenty, na równi z oficjalną praktyką lekarską. W tej dziedzinie na pierwszy plan wysuwa się Gloria (Kathleen Kinmont), pacjentka doktora Caina, którą ten zaczyna darzyć coraz mniej profesjonalnym uczuciem. Lekarz wzbudza także zainteresowanie Francescii Danelli (Fabiana Udenio), asystentki, która przybywa prosto ze szpitala polowego w Peru i próbuje na siebie zwrócić uwagę przystojnego doktora. Herbert West tymczasem w swojej piwnicy prowadzi coraz bardziej wymyślne i obrzydliwe eksperymenty. Wszystkich bohaterów obserwuje nie całkiem dyskretnie oficer policji, porucznik Leslie Chapham, który ma osobiste porachunki z Westem. Nie on jeden, bo na scenę powraca także doktor Carl Hill, czy raczej jego sama głowa. To wszystko oczywiście musi doprowadzić do dramatycznego finału.

Popularność jaką odniosła pierwsza część Re-Animatora musiała zaskoczyć pewnie i samych twórców, niemniej  ekipa skrzyknięta przez Briana Yuznę bardzo ochoczo zdecydowała się nakręcić kontynuację losów szalonego naukowca o niezdrowym podejściu do zmarłych. Nie znam na tę chwili powodów, dla których Yuzna zdecydował się odsunąć od stołka reżyserskiego Stuarta Gordona, i sam zajął jego miejsce, ale mogę się domyślić widząc efekt. Druga część Re-Animatora nie dba już ani o klimat, ani o logikę, stawiając wszystko na czarny humor i gore.

Przede wszystkim razi brak konsekwencji i spójności w stosunku do oryginalnej części. Niby jest zaznaczone, że akcja rozgrywa się osiem miesięcy po wydarzeniach z pierwszej odsłony, ale jest to jedyny sensowny łącznik. Błędy można wyliczać do upadłego. I tu następuje litania spojlerów, więc kto nie zna filmów z tej serii proszony jest o przejście do następnego akapitu. A tymczasem. Megan, narzeczona Caina, zginęła w finale części pierwszej, a w ostatniej scenie lekarz wstrzykiwał jej specyfik Westa. Formalnie powinna więc zostać wskrzeszona. Nic z tego. W drugiej części słyszymy jedynie, że zmarła, a dwaj szaleni przyjaciele próbują przywrócić do życia jej… serce. Uśmiercony w tymże finale Herbert również nie nosi najmniejszych śladów dramatycznych zdarzeń sprzed kilku miesięcy, roztrzaskana o ścianę głowa doktora Hilla jest cała, zdrowa… i żywa. Takich niespójności jest sporo i przyznam szczerze, bardzo mi to przeszkadzało, odniosłem bowiem wrażenie, że twórcy nie mogli się zdecydować, czy kręcą kontynuację, czy nową wersję. O ile takie zabiegi sprawdziły się w przypadku Evil Dead 2, tu wypadły bardzo niekorzystnie.

Zaskakujące, ale w całym tym nielogicznym zamieszaniu twórcom udało się przemycić więcej wątków z opowiadania Lovecrafta niż w oryginalnym filmie. Mamy więc wątek szpitala polowego, piwniczne eksperymenty Westa ukrywane we wnęce za murem, wreszcie dramatyczny finał pełen kuriozalnych i obrzydliwych stworów będących wynikiem chorych zabaw doktora. Trzeba jednak zaznaczyć, że wszystkie te wątki ukazano w sposób bardziej humorystyczny, w innych momentach zaś eksponując tak groteskowe sceny gore, że aż sprawiają wrażenie pastiszu. Tym samym elementy klimatyczne i nastrojowe, czy wreszcie ponury finał oryginału, ustąpiły miejsca kolorowej (aczkolwiek krwawej) zabawie konwencją, postaciami i wątkami zaczerpniętymi od Lovecrafta.

Yuzna dodatkowo postanowił złożyć hołd jeszcze jednemu mistrzowi grozy, o czym świadczy sam tytuł, nawiązujący mało subtelnie do Narzeczonej Frankensteina Jamesa Whale’a. Na tytule się nie kończy, bowiem wątków z dzieła z 1935 roku jest tu bardzo dużo, od głównej osi fabularnej, wokół której opleciono sceny z opowiadania Lovecrafta, na wyglądzie Glorii po wskrzeszeniu, który okazuje się nowoczesną, krwawą wersją słynnej kreacji Elsy Lanchester.

Plątanina motywów z klasyki kina i Lovecraftowskie motywy mogłyby nie udźwignąć całego filmu gdyby nie kreacja Jeffreya Combsa, który tym razem jest jeszcze bardziej zabawny i brawurowy niż poprzednio. Tym samym film, choć wypada blado jako adaptacja prozy HPL-a, dostarcza rozrywki w równym stopniu co część pierwsza. Choć ciężar gatunkowy znacznie się zmienił, przy odpowiednim nastawieniu jest to świetna rozrywka na wieczór. Pod warunkiem, że będziecie pamiętać o przymrużeniu oka na konwencję.

ŁUKASZ RADECKI