Lovecraft czytał – „Mnich” M. G. Lewis

20 stycznia 2017 | Książki, Lovecraft czytał, Recenzje, Vesper | 0 comments | Autor:

Matthew Gregory Lewis

Mnich

Vesper 2016

Cena: 39,90

Zadziwia mnie krótka pamięć ludzi. Niekiedy rozlegają się grzmiące głosy wskazujące, co to wiek XX uczynił z moralnością. Krwawe wojny, obozy koncentracyjne, wyzysk w korporacjach, bieda, głód, względność moralności, pornografia we wszelkich odmianach, rozwałka w grach komputerowych, w których ustawianie poziomu brutalności to narzędzie pro forma, bowiem i tak wszyscy podkręcają suwaki do maksimum… Można się rozwodzić nad przyczyną takiej sytuacji, ale zabawne jest udawanie, że dawniej było lepiej, że człowiek był zupełnie innym stworzeniem, cnotliwym i nie tak brutalnym oraz bezwzględnym. Ktoś tu najwyraźniej zapomina o wymyślności narzędzi tortur, zagubionych w annałach rzeziach, gwałtach, rabunkach, wojnach i prześladowaniach religijnych, bezlitosnych podbojach terenów zamieszkałych przez nierozwinięte plemiona itd. Człowiek od zawsze był potworem i na zawsze potworem zostanie.

Skąd taki wstęp? Do podobnych rozmyślań skłoniła mnie historia odbioru przez czytelników recenzowanego Mnicha Matthew Gregory’ego Lewisa. Książka ukazała się w 1796 roku i jak na tamte czasy była śmiała, krwawa, sensacyjna, można było w niej poczytać o bezeceństwach głównego bohatera, mnicha Ambrozja; nie brakowało niespodziewanych zdarzeń, niesamowitych zbiegów okoliczności, diabłów, szatanów i innych straszydeł. Chociaż książka miała wysoką cenę, pierwszy, anonimowy nakład rozszedł się na pniu. Znaczy to, że ekstrema, nawet jeśli podane w formie dość wygładzonej jak na dzisiejsze standardy, już ponad dwa wieki temu stanowiły magnes, który łatwo znajdował swój przeciwny biegun w typowej ludzkiej istocie. Chciałoby się zauważyć, że w człowieku tkwi pierwiastek, który pozwala mu znajdować takie proste zadowolenie w ohydztwach, a co najmniej w ich bezpiecznej obserwacji, i ten pierwiastek nie narodził się wcale w XX wieku. (Aby wzmocnić ten oparty na sferze literackiej nieprzekonujący argument, można przypomnieć wielką popularność wszelkich publicznych egzekucji w dawnych czasach).

Sukces książki (nie tylko komercyjny, ale i literacki – pierwsze wydanie uzyskało pozytywne recenzje w czasopismach) tak rozochocił tajemniczego autora, że drugi nakład opatrzył pełnym nazwiskiem, dodając przy nim tytuły Esq. oraz M.P. – esquire oraz member of Parliament, czyli odpowiednio godność arystokratyczną „Wielmożnego Pana” oraz tytuł członka Izby Gmin. Rozwścieczony ojciec Lewisa zażądał od syna wyjaśnień. Ten się ukorzył i kolejne wydanie dzieła ogołocił z wszelkiego obscenicznego słownictwa. Pojawiły się pierwsze negatywne recenzje, wytykano nie tylko niemoralność, ale i plagiatowanie krążących po Europie legend i opowieści, głównie niemieckich. To interesujące, że pierwsza krytyka pojawiła się dopiero kiedy ujawniono tożsamość autora jako członka wyższych sfer.

W Mnichu, jak to w powieściach gotyckich, znajdziemy kilka splatających się ze sobą wątków, z których głównym jest historia poważanego i cnotliwego zakonnika, Ambrosia, a właściwie jego stopniowego, porażającego upadku w wyniku bezpośredniego działania sił nieczystych. Widzimy, jak w odrobinę uproszczony i nieco niewiarygodny sposób dotąd nieskalany (tak przynajmniej mamy wierzyć) Ambrosio ulega coraz bardziej palącym żądzom. Nie pomagają mu napotykane piękne kobiety, w które niekiedy wciela się sam główny przeciwnik człowieka. Oczywiście mnich za wszelką cenę będzie starał się ukryć niesławę, a drogą do tego będzie zbrodnia. Wokół tej jednej historii obracają się poboczne, w których nie braknie bandytów, tragicznych miłości, zaskakujących spotkań, które kończą się wielkimi uczuciami, Inkwizycji, kazirodztwa, awantur i przygód.

Mnich należy do gatunku romansu gotyckiego, co oznacza, że wpisuje się w styl, który w momencie wydania książki miał jakieś 30 lat. Stał w opozycji do klasycznej powieści, która starała się wiernie imitować rzeczywistość. Romansu gotyckiego nie ograniczały kajdany prawdopodobieństwa, nacisk kładziono na sensację, nieoczekiwane zwroty akcji, szokujące zdarzenia, a także nadnaturalność, której Lewis, w przeciwieństwie do innej wielkiej przedstawicielki gatunku, Ann Radcliffe, nie psuje niewiarygodnymi wyjaśnieniami przyrodzonymi. I chwała autorowi, ponieważ to nie atmosfera i narastający suspens są siłą jego pióra, lecz opisy bezpośrednich zetknięć z upiorami, krwawymi zjawami czy czarną magią, stanowiące szczytowe momenty powieści. Osadzone we współczesności, może nie zrobiłyby na nikim wrażenia, ale w powieści historycznej, obudowanej obficie na sposób typowy dla ówczesnej prozy, mają naprawdę nieprzeparty powab.

No właśnie: ponieważ jest to powieść historyczna, reprezentująca historyczny gatunek, współczesny czytelnik może uznać kilka jej cech za defekty. Jak już wspomniałem, książka jest obfita, rozbudowana, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że przegadana. Ja sam absolutnie tak nie uważam, ale część czytelników może mieć z tym problem; wszyscy pozostali, którzy łatwo dadzą się uwieść gawędziarskiemu kolorytowi słów, będą urzeczeni. Drugi element, który być może znajdzie jeszcze mniej zwolenników niż gawędziarski rozpęd M. G. Lewisa, to niemało wierszy, momentami egzaltowanych, momentami zabawnych, ale zawsze doskonale przełożonych przez Zofię Sinko (w jednym bodaj przypadku ktoś ją wyręczył). Ja nie mam nic przeciwko poezji, chociaż przypuszczam, że dla niektórych przytaczanie dłuższych wierszowanych legend tu i tam sprawia, że czują zatęchły powiew szkolnych lektur Mickiewicza. Nie wiem jednak, czy ludzie o takim braku elastyczności i literackich uprzedzeniach powinni w ogóle po Mnicha sięgać.

Powieść jest kolejną pozycją z nienazwanej serii wydawnictwa Vesper prezentującej klasykę grozy. Należą im się pochwały za utrzymywanie wysokiej jakości graficznej (świetna czcionka, dobry papier, zawsze solidne grafiki, tu: George’a Tute’a) oraz redakcyjno-merytorycznej – brawa za spostrzegawczość dla wszystkich, którzy wyłapią jakieś literówki. Posłowia Macieja Płazy to już klasyka sama w sobie, a to z Mnicha ustępuje tylko doskonałej przedmowie Zofii Sinko, która znalazła się w wydaniu z Zakładu im. Ossolińskich z 1964 roku.

Gdyby spojrzeć na niespieszne powieści Ann Radcliffe, w których nad każdą stroną unosi się widmo niesamowitości (chociaż tłumione przez ckliwość), Mnich Lewisa jest rażąco bezpośredni, można by zaryzykować nawet stwierdzenie – niewyszukany. Mimo że jestem wielbicielem atmosfery, nie akcji, cenię autora Mnicha za umiejętność sterowania emocjami czytelnika poprzez opisywanie wydarzeń naprawdę szokujących. Zadziwia, że już wtedy znalazł się protoplasta religijno-erotycznych horrorów Grahama Mastertona. Wprawdzie młodszy o jakieś 170 lat rodak Lewisa nie przeszedł takiej szkoły erudycji jak arystokratyczny twórca Mnicha, więc prawowitego literackiego następcy trzeba by szukać gdzie indziej; albo po prostu tak jak ja wrócić do nieco archaicznego protoplasty, który jednak wybornie opowie nam na nowo o demonach lubieżności i okrucieństwa, jakie drzemią w ludzkiej duszy.

Mateusz Kopacz