autor: ŁUKASZ RADECKI

źródło: „Czachopismo”, nr 3 (4), 2007, str. 44 – 47.

HOWARD PHILLIPS LOVECRAFT

Niedoceniony geniusz

Część 2: Od Poego do „Necronomiconu”

Howard Philips Lovecraft – określany mianem Poego i Kafki naszych czasów stworzył specyficzny gatunek literatury grozy, nasączony klaustrofobicznym lękiem i świadomością znikomości ludzkiego istnienia w kosmosie. Nie od razu jednak udało mu się odnaleźć własną drogę. Wystarczy odczytać wstęp do jednego z wcześniejszych opowiadań – Przeklęty dom (The Shunned House):

Nawet najgorszym koszmarom towarzyszy zwykle odrobina ironii.(…)W starym mieście Providence, w końcu lat czterdziestych, przebywał często Edgar Allan Poe, smaląc cholewki, bez powodzenia zresztą, do utalentowanej poetki, pani Whitman. Poe zatrzymywał się zwykle w Mansion House przy Benefit Street, dawnym Golden Ball Inn, pod dachem którego gościli Washington, Jefferson i Lafayette. Nabardziej lubił zaś wybierać się na północ, wzdłuż tejże samej ulicy, do domu pani Whitman.(…) A oto ironia. W czasie tych spacerów, ów największy na świecie mistrz opowieści z dreszczykiem, zmuszony był wielokrotnie mijać pewien wyjątkowy dom stojący po wschodniej stronie ulicy (…). Nic nie wskazuje, by kiedykolwiek pisał lub wspominał o tym, że w ogóle zwrócił nań uwagę. A mimo to dom ów dla dwóch osób (…) dorównuje lub wręcz przewyższa pod względem potworności najwymyślniejsze spośród upiornych fantazji geniusza, który tak często mijał go nieświadomie[1]

Już sam nastrój tajemnicy i grozy może ewokować pisarstwo Poego, Lovecraft ułatwił jednak zadanie umieszczając postać – jak określił – mistrza we wstępie, łącząc w ten sposób rzeczywiste wydarzenia z mitami i legendami Providence, a wreszcie bogacąc elementami własnej wyobraźni. Nie jest też tajemnicą, że autor – zwłaszcza w swych wcześniejszych utworach – powoływał się na pisarzy stanowiących ówczesną klasykę gatunku: Chambersa, Blackwooda, Machena, Bierce’a – przede wszystkim zaś na Sheridana Le Fanu i oczywiście Edgara Allana Poego. Pisał wówczas schematyczne powieści grozy. Tematy przez niego poruszane były typowe już dla literatury XVIII wieku. Pojawiały się więc trupy, wampiry, sobowtóry, duchy dawno zmarłych osób wcielające się w ciała nic nie wiedzących potomków, czy też wreszcie klasyczne „straszne” potwory. Lovecraft zaproponował coś własnego opierając się na wymogach gatunku zwanego potocznie weird fiction. Marek Wydmuch przybliżając ten termin, pisze:

Weird fiction jest literaturą wprowadzającą podstępnie zamęt w znany nam świat przez „przemycenie” do niego pierwiastka irracjonalnego – czyni to z zamiarem przestraszenia czytelnika (weird znaczy tyle co niesamowity, budzący grozę, straszny – fiction to utwór beletrystyczny), wyraźnie tu wyeksponowanym[2]

Zresztą Lovecraft zwierzał się czy to we własnej biografii, czy też w listach do przyjaciół na temat własnej wizji horroru. Uważał, iż opowiadania o duchach winny być realistyczne oraz posiadać „atmosferę”. Według niego należało ograniczyć przedstawiane odchylenia od natury jedynie do określonego nadprzyrodzonego centrum, a przekazane umiejętnie sceneria, nastrój i zjawiska są istotniejsze niż detalicznie przedstawienie fabuły czy też ludzkich charakterów. Najważniejsze w przypadku powieści prawdziwie niesamowitej było obejście lub przekroczenie niepodważalnych praw kierujących światem – wielka ucieczka od szarej i przytłaczającej rzeczywistości, ucieczka ku nieograniczonej niczym fantazji. Twierdził, iż to właśnie niesamowite zjawiska, a nie osoby są logicznymi bohaterami przerażających historii. Groza powinna być pomysłowa, nie należy się odwoływać do popularnych mitów i legend – to jedynie osłabia efekt. W liście do Clarka Ashtona Smitha Lovecraft pisał:

Moim ideałem weird fiction byłaby niejako synteza atmosferycznej gęstości dzieł Poego, kosmicznej perspektywy i wybujałej fantazji lorda Dunsany, głębokich podtekstów Machena i niezwykle przekonującego irrealizmu Algernona Blackwooda[3]

Następną przesłankę dotyczącą własnej twórczości zawarł w eseju Nadnaturalny horror w literaturze (Supernatural Horror in Literature):

Prawdziwie mroczna opowieść zawiera w sobie coś więcej aniżeli tajemnicze morderstwo, krwawe kości czy brzęczące wedle zwyczaju łańcuchy. Muszą pojawić się w nim nieznane siły i pewna atmosfera braku tchu oraz niewyjaśnionego lęku przed czymś z zewnątrz. Obecna także winna być stająca się tematem opowieści aluzja, wyrażona ze złowieszczą powagą, a dotycząca najbardziej przerażającej koncepcji ludzkiego umysłu – szkodliwego i częściowego zawieszenia, czyli przegranej tychże praw Natury, które są naszymi jedynymi strażnikami przed napaścią ze strony chaosu i demonów z nieprawdziwych przestrzeni[4]

Jak widać, autor miał już świetnie obmyślony plan własnego pisarstwa. Na początku były to tylko marzenia. Lovecraft, który już jako dziecko był pilnym, ale też bardzo krytycznym czytelnikiem literatury grozy, dostrzegał wyraźnie artystyczne i warsztatowe ułomności ówczesnych horrorów.

Został pisarzem, gdyż w książkach innych autorów nie znajdował słów przemawiających do jego własnej, szczególnej wyobraźni[5]

Poszukując nowych środków wyrazu mogących przerazić czytelnika odwoływał się na początku do schematów typowych dla swych mistrzów: specyficzny sposób budowania zdań, zachwiana konstrukcja fabuły, retrospektywny charakter utworu, atmosfera niepokoju i oczekiwania na niewysłowioną grozę. Można bez trudu odnaleźć w tym hołd złożony Poemu. Takimi są: Ogar (The Hound), W Grobowcu (In the Vault), czy też Piekielna Ilustracja (The Picture in the House). W pierwszym z nich znajdujemy relację mężczyzny, który zafascynowany literaturą (między innymi Baudelaire’m), wraz z przyjacielem odnajduje przyjemność w okradaniu grobów i urządzaniu tajnej kryjówki pełnej cmentarnych łupów. Niestety, pewnego razu wchodzą w posiadanie dziwnego medalionu, który – jak się wkrótce okaże – rozbudza demonicznego psa-strażnika, ścigającego dwie hieny cmentarne aż do tragicznego końca. Opowiadanie W Grobowcu ukazuje historię niechlujnego grabarza, słynącego z zaniedbań i makabrycznych praktyk. Grabarz ów przypadkowo zatrzaskuje się w grobowcu pełnym niedokończonych trumien. Co gorsza – w trumnach spoczywają zwłoki, które od dłuższego czasu winny być pochowane. Piekielna ilustracja dotyczy podróżnika, błądzącego w trakcie burzy. Trafia on do zaniedbanego, samotnie stojącego domostwa, którego budzący grozę i obrzydzenie gospodarz zachwyca się średniowieczną ilustracją, przedstawiającą kanibalistyczną ucztę, snując jednocześnie przypuszczenia dotyczące smaku ludzkiego mięsa…

Zarówno tematyką jak stylem, a także pomysłami Lovecraft nawiązuje do takich dzieł Poego jak Przedwczesny pogrzeb, Zagłada domu Usherów, Serce oskarżyciel, Czarny kot. Jednakże w pierwszym z opowiadań (Ogar) zaistniał pierwiastek lovecraftowskiego nowatorstwa. Niby jest to typowa powieść grozy (cmentarze nocą, rabusie ściągający na siebie klątwę, potwór czy też demon podążający za bohaterami, poczucie beznadziejności, osaczenia przez grozę), ale po raz pierwszy pojawia się wątek Necronomiconu, księgi nazwanej przez Lovecrafta przeklętą, odrażającą, upiorną, plugawą i bluźnierczą, a w najlepszym wypadku – zakazaną. W wyżej wymienionym utworze mamy do czynienia zaledwie z wzmianką ograniczającą się do kilku prostych zdań, poszerzających naszą wiedzę jedynie o informację o tytule dzieła, jego „ewentualnej”(!) zawartości i o nazwisko autora – „szalonego” Araba, Abdula Alhazreda. Jest to dopiero początek, ale Lovecraft zaczyna poświęcać więcej uwagi astronomii, naukom ścisłym, w miejsce trupów wstawia obłąkanych bądź groźnych (zazwyczaj jedno i drugie) naukowców, a straszliwe demony stają się stworami z przestrzeni kosmicznej. Lovecraft eksperymentuje, ale wciąż widoczne są odwołania do klasycznych tematów. Nie można jednak ówczesnym tekstom zarzucić nieudolności czy też bezmyślnego powielania stereotypów. Nawet jeśli takie opowiadanie jak Grobowiec (The Tomb) oparte było na schemacie ducha odradzającego się w ciele nic nie podejrzewającego młodzieńca, Lovecraft „skaził” ten pomysł swą wybujałą wyobraźnią: młody chłopak – Jervas Dudley – odczuwa dziwny pociąg do nekropoli. Właśnie tam odkrywa grobowiec rodziny Hyde’ów. Z czasem zaczynają go dręczyć dziwaczne i przerażające sny, pod wpływem których odkrywa, iż jeden z grobów zawiera pustą wewnątrz trumnę, doskonale odpowiadającą wymiarom chłopaka. Ponadto sny i niewytłumaczalne „wspomnienia” wskazują, iż właśnie Jervas powinien się w owej trumnie znajdować.

Jednak to nie intrygujące podejście do znanych powszechnie pomysłów przysporzyło autorowi pierwszych zwolenników, ale otoczenie, w jakim umieszczał akcję swoich opowiadań. Pisarz postarał się, w zgodzie ze swymi pierwotnymi założeniami, by świat przedstawiany w opowiadaniach, mimo iż z pozoru normalny i jak najbardziej realny, posiadał swe drugie, groźniejsze dno, by poznanie czyniło niepewnym dnia codziennego. Tym sposobem małe miasteczka, zagubione w lasach domki, stanowiły znak świata, gdzie najmniejszy ruch mógł stanowić o śmiertelnym zagrożeniu, a zagubiony wędrowiec, z początku nie mogący wytłumaczyć stopniowo ogarniającego go lęku, powoli zaczynał odkrywać nienaturalną roślinność, przerażające kształty drzew, nieregularne sylwetki wzgórz, odrażające i groteskowe postacie snujące się gdzieś w „bluźnierczych” celach…

Taki właśnie surrealistyczny pejzaż, pozbawiona egzemplifikacji fabuła w połączeniu często z naukowym racjonalizmem, przysporzył Lovecraftowi pierwszych poważnych sukcesów i znajomości z pisarzami-amatorami pragnącymi listownie nawiązać kontakt z „oryginalnym” pisarzem.

Lovecraft obecność przerażających zjawisk konfrontuje z osiągnięciami najnowszej wiedzy, twierdząc że nauka nie jest w stanie zaprzeczyć podobnym historiom. W opowiadaniu Kolor z przestworzy (Colour out of space) przedmiotem takowych badań jest niezwykły meteor, który spadł w okolicach Arkham. Jego barwa jest niemożliwa do określenia, nie poddaje się on analizie spektralnej, co autor dodatkowo akcentuje opisem współczesnych maszyn laboratoryjnych i wyjaśnieniem powodów, przez które nie można zbadać promieniowania meteorytu:

Zachowywał się wprost niewiarygodnie w ich dobrze wyposażonym laboratorium; podgrzewany węglem drzewnym nie wykazywał żadnej reakcji ani nie wydzielał gazów, dawał reakcję ujemną z boraksem, nie ulatniał się w żadnej możliwej do osiągnięcia temperaturze, nawet w tlenkowodorowej dmuchawce. Na kowadełku okazał się wysoce elastyczny, a w ciemności wyraźnie świecił. Nie było sposobu, aby go ochłodzić (…), natomiast przy podgrzewaniu pod spektroskopem roztaczał błyszczące kręgi o barwach zupełnie niespotykanych w normalnym spektrum. (…) Woda nie działała. Kwas solny też nie działał. Kwas azotowy i nawet woda królewska tylko rozpryskiwały się z sykiem w zetknięciu z tą rozżarzoną, odporną na wszystko masą[6]

Dalej dowiadujemy się o tym, iż także i sól kaustyczna, i amoniak, alkohol i eter, siarczek węgla i dziesiątki innych substancji pozostaje bezsilnych wobec tajemniczego meteoru, który z czasem po prostu kurczy się i znika. Dla laika niezorientowanego w sprawach chemii powyższy cytat jest jedynie ekwilibrystyką terminologiczną. Warto jednak zauważyć, iż Lovecraft przez osiem lat redagował powielaną „The Scientific Gazette”, z czasem doczekując się publikacji swoich artykułów w poważnych i szanowanych czasopismach. Zwłaszcza tych zainteresowanych chemią. W takiej sytuacji, przytoczony fragment Koloru z przestworzy nabiera bardzo realnych kształtów, a my mamy szansę zobaczyć z jaką precyzją i dokładnością Lovecraft buduje swoje koszmary. Dodajmy do tego jeszcze opis dewiacji przyrody, jaki nastąpił w miejscu gdzie spadł meteor:

Owoce były wprost fenomenalnych rozmiarów (…), a obrodziły w takich ilościach, że trzeba było zamówić dodatkowe kosze by je pomieścić. Ale (…) wdarła się w nie jakaś gorycz (…) Nahum ze smutkiem stwierdził, że cały zbiór jest zmarnowany. (…) w błotnistej ziemi koło lasu po drugiej stronie drogi rośnie dzika kapusta. Jeszcze nigdy nie widziano kapusty takich rozmiarów, a jej koloru nie oddałyby żadne słowa[7]

Z czasem sytuacja na farmie pogarsza się jeszcze bardziej, autor raczy nas wręcz apokaliptyczną ilustracją postatomowego zgonu flory i fauny:

Pojawiły się jakieś owady i cały ten teren wokół domu Nahuma ogarnął koszmar bzyczących i pełzających po nocach stworów.(…) Wkrótce potem trawa i liście zmieniły się w sposób dostrzegalny dla oka. Poszarzały, zaczęły wykazywać przedziwną kruchość.(…)”[8]

Niedługo potem roślinność przemienia się w szary pył, ale to jeszcze nie koniec nieszczęść. Zwierzęta i ludzi ogarnia stopniowo obłęd, co prowadzi do tragicznego końca. Najlepiej podsumował to opowiadanie Zygmunt Kałużyński w swojej książce Listy zza Trzech Granic:

Na miejscu, gdzie spadł meteor, następuje osobliwa deformacja roślin, jabłka są dwa razy większe, lecz niejadalne, zwierzęta degenerują się, łapy królika wydłużają się podwójnie, zaś mieszkańcy okolicznej farmy popadają w niezrozumiałą chorobę, gdzie demencja łączy się z rozkładem tkanki. Tu Lovecraft, który sam chorował na raka, był specjalistą od histologii, daje wielostronicowy opis rozpadu ciała żyjącego; operuje więc dokładnością drobiazgów dostępnych naszemu naocznemu doświadczeniu[9]

Nie jest to jednak w żadnym przypadku przykład wyczerpujący pomysłowość Lovecrafta. Częściej mamy do czynienia z niezwykłą inwencją twórczą, która wyprzedza swoje czasy i wymyśla wynalazki, nie zawsze pożyteczne i bezpieczne dla ludzkości. Wynalazki takowe tworzy w opowiadaniu Szepczący w ciemności (The Whisperer in Darkness), nieszczęśliwy profesor Henry W. Akeley (ponieważ wynalazek ten zbliża go do prawdy o „Tamtych”). A lektura Lovecrafta uczy, że wiedza w przypadku istot „Stamtąd” nie przynosi nic dobrego. Akeley bliski rozszyfrowania wielkiej tajemnicy zostaje przez „Tamtych” porwany, a na jego miejsce zostaje podstawiony sobowtór prezentujący głównemu bohaterowi (prowadzącemu śledztwo) szereg mylnych tropów:

Po raz pierwszy Akeley uniósł nieruchomą, spoczywającą dotąd bezczynnie rękę i wskazał sztywno na wysoką półkę po drugiej stronie pokoju. Tam, w równym szeregu, stało kilkanaście cylindrów z metalu, jakiego nigdy jeszcze nie widziałem – wysokości jednej stopy i mniej więcej tegoż wymiaru średnicy, z trzema zagadkowymi wklęsłościami w równoramiennym trójkącie na wypukłym froncie każdego cylindra. Jeden z nich połączony był w dwóch wklęsłościach z dwoma dziwnie wyglądającymi aparatami stojącymi z tyłu. Ich znaczenia nie trzeba było mi wyjaśniać…[10]

Urządzenie to umożliwia przemieszczanie się ludzkiego mózgu. Mózg – ciało nie odgrywa żadnej roli – może przemierzać świat, galaktyki, zachowując pełną świadomość i pełnię władz umysłowych. „Akeley” daje bohaterowi możliwość rozmowy z jednym z takich „podróżników”, który zachwyca się niezwykłością takowego wynalazku. Zbyt późno bohater orientuje się, że urządzenia te sterowane są przez „Tamtych”, zbyt późno przypomina sobie, że na półce z mózgami widział pojemnik z mózgiem podpisany jako „Henry W. Akeley”… Inny obraz grozy powodowanej nauką przedstawia autor w opowiadaniu Zimno (Cool Air). Młody i jak to zwykle bywa, ubogi mężczyzna, wynajmujący niewielki pokoik w małej kamienicy czynszowej, nawiązuje tam znajomość z ekscentrycznym doktorem Munozą. Doktor ów nie opuszcza swego mieszkania w ogóle, a kontakt ze światem utrzymuje jedynie dzięki synkowi właścicielki, Estabanowi, który zajmuje się wszelkimi sprawunkami. Sama właścicielka za powód niezwykłego zachowania uznaje chorobę doktora, która jakoby zagraża życiu nieszczęśnika, ten zaś ze wszystkich sił próbuje znaleźć na nią lekarstwo. Pewnego dnia dzięki dziwnemu zbiegowi okoliczności udaje mu się nawiązać znajomość z doktorem. Bohater choruje na serce, ale przyjaźń z doktorem owocuje nagłym i całkowitym zanikiem choroby. Niestety, mężczyzna wkrótce ma okazję poznać sekret doktora, co sprawia, że odtąd już zawsze przeraźliwie boi się zimna. Okazuje się bowiem, iż utrzymywana w pokoju naukowca temperatura 34-40 stopni Fahrenheita jest niezbędna by utrzymać doktora Munozę przy życiu, jeśli można tak powiedzieć o człowieku, który umierając pozostawił po sobie list następującej treści:

To już koniec. (…) Nie ma już lodu, a dostawca tylko raz rzucił na mnie okiem i uciekł. Z każdą minutą jest coraz cieplej, tkanki nie wytrzymają długo. Przypuszczam, że wiesz – to, co mówiłem na temat woli nerwów i konserwacji ciała, kiedy organy przestają funkcjonować. To była dobra teoria, ale nie dało się ciągnąć procesu w nieskończoność. (…) Organy, które raz wysiadają nie zaczynają ni stąd, ni zowąd działać od nowa. (…) W grę wchodziła tylko sztuczna konserwacja – bo widzisz, ja nie przeżyłem swej choroby, umarłem równo osiemnaście lat temu[11]

Eksperymenty, naukowcy, niezwykłe odkrycia i wynalazki znajdują się w każdym niemal opowiadaniu Lovecrafta. Jeśli nie ma tam wybitnych chemików, astronomów czy fizyków, znajdziemy tam filologów, profesorów literatury czy też historii. Autor, jako człowiek o bardzo szerokich horyzontach i posiadający szeroki zakres wiedzy z interesujących go dziedzin nie omieszkał dawać znaku tego w swoich utworach. W jego twórczość pojawiło się jednak dzieło niesamowite. Lovecraft zrezygnował z opowiadania grozy popartego nauką, tworząc przerażającą historię science-fiction. Chodzi tu o utwór W murach Eryksu (In The Walls of Eryx). Historia tutaj prezentowana rozpoczyna się 18 marca czasu ziemskiego, ale jak zaraz się dowiadujemy następuje korekta – jest to 9 VI według czasu planetarnego. Skąd u Lovecrafta czas planetarny? I dlaczego mimo miesięcy nie znamy dokładniejszej daty, chociażby roku? Nasuwa się jeszcze jedno pytanie: dlaczego pierwszy miesiąc poznajemy z nazwy, a drugi jest określany cyfrą? Sprawę może rozjaśnić fakt, iż akcja utworu rozgrywa się na Wenus, którą to planetę ziemianie starają się skolonizować, a na razie wydobyć z niej jak najwięcej minerałów mogących zasilać gwiezdne statki i bazy kosmiczne. Bohaterem owego opowiadania jest właśnie zwiadowca wysłany na poszukiwanie kolejnych kryształów. Poszukiwania utrudnia fakt, iż rdzenni mieszkańcy Wenus zwani przez bohatera „jaszczuroludami” uczynili z owych minerałów obiekt kultu religijnego, a ich wydobywanie uważają za świętokradztwo. Naturalną koleją rzeczy jest więc problem zdobycia kryształów bez konfliktu z autochtonami, nie tylko przy głównych złożach, ale także na brzegach rzek czy też w dżungli (tak, Lovecraft jest kolejnym człowiekiem twierdzącym iż Wenus jest planetą o tropikalnym klimacie). Całe opowiadanie roi się od skomplikowanych urządzeń w jakie został zaopatrzony zwiadowca Grupy A – Wesley P. Miller, którego notatki składają się na treść utworu (Lovecraft nie potrafił zrezygnować ze swego ulubionego chwytu). Oczywiście pod wszystkimi pozostałymi względami jest to typowe dzieło Poego naszych czasów, jest więc retrospekcja, brak dialogów, nikłe grono bohaterów (poza wspomnianym Wesleyem P. Millerem; „jaszczuroludami”; których rola ogranicza się jedynie do kilku przemknięć wśród drzew, oraz jednym trupem nie znajdziemy tu żadnych innych postaci). Oddajmy jednak głos głównemu bohaterowi:

…Roślinność stała się miękka i gąbczasta, (…) ale nawet wówczas nie byłem w stanie posuwać się naprzód szybciej. Te maski tlenowe Cartera są za ciężkie, (…)maska Duboisa z gąbkowym filtrem zamiast przewodu tlenowego waży o połowę mniej, a powietrze tyle samo. Detektor kryształów zdawał się funkcjonować doskonale, wskazując w kierunku podanym w raporcie Andersona.(…) tu można się obyć bez używania „różdżek radiestezyjnych”. W obrębie tysiąca mil muszą znajdować się wielkie pokłady kryształów, choć podejrzewam, że te przeklęte jaszczuroludy zawsze ich strzegą i bacznie obserwują[12]

Bohater dzielnie brnąc przez busz dociera wreszcie do wzgórza, na którym spoczywa trup poprzedniego zwiadowcy trzymający niezwykłych rozmiarów kryształ. Wesley niewiele myśląc rusza po kryształ, na przeszkodzie staje mu jednak niewidzialna ściana, tytułowy Eryks. Mężczyzna po kilku nieudanych próbach odnajduje jednak wejście do tajemniczej niewidocznej budowli, z której jak się wkrótce przekonuje nie ma wyjścia, a poprzedni zwiadowca tak samo jak on wpadł w pułapkę własnej chciwości, mury Eryksu, labirynt jaki ku zgubie ludzi postawiły jaszczuroludy. Tak więc mimo szat opowiadania science-fiction, Lovecraft serwuje nam swój ulubiony sposób patrzenia na świat: ludzka rasa nieuchronnie dąży do zguby, jesteśmy pyłem w bezmiarze wszechświata, a wszelkie działania przeciwko temu aby wyrwać się z rąk śmierci lub przeznaczenia, mogą doprowadzić jedynie do tego, iż umrzemy samotnie. Tak też się dzieje z bohaterem powyższego opowiadania, a fakt ten rośnie do miary dramatu gdy okazuje się, iż zagłodzony i wycieńczony mężczyzna, pozbawiony tlenu (zasoby maski były ograniczone) umiera siedząc plecami do wyjścia… To jednak nie fascynacja nauką okazała się być największym konikiem pisarza. Już w dzieciństwie fascynowały go różne religie, zwłaszcza te starożytne, tajemnicze i surowe. Ale o tym następnym razem.

Przypisy:

[1] H.P.Lovecraft; Coś na progu : przekł. Robert P. Lipski; Poznań 1999; s.138.
[2] Marek Wydmuch; Gra ze strachem; Warszawa 1975; s.39.
[3] M. Wydmuch, Gra ze strachem; Warszawa 1975, s. 130.
[4] H.P. Lovecraft, Supernatural Horror in Literature; (w) „Wiedza Tajemna” nr 3/4 2000, s. 62.
[5] Marek Wydmuch, Cień z Providence; w: Zew Ctulhu, Howard Phillips Lovecraft, Warszawa 1983, s.7.
[6] H.P.Lovecraft, Zew Ctulhu; przekład: Ryszarda Grzybowska; Warszawa 1983, s.129-130.
[7] Tamże, s.132-134.
[8] Tamże, s. 136.
[9] Zygmunt Kałużyński, Listy zza trzech granic, Lublin , 1956, s.12.
[10] H.P. Lovecraft; Zew Cthulhu; przeł. Ryszarda Grzybowska; Warszawa 1983; s. 215.
[11] H.P. Lovecraft; Coś na progu; przeł. Robert P. Lipski; Poznań; s.183.
[12] H.P.Lovecraft; W górach szaleństwa; przeł. Robert P. Lipski, Poznań 1999, s.55 i nast.