„Kolchak: The Night Stalker – The Lovecraftian Horror” – Recenzja Komiksu

6 października 2011 | Komiks, Recenzje | 0 comments | Autor:

Dawno, dawno temu (a konkretniej w latach 70-tych ubiegłego wieku) telewizja ABC oddelegowała aktora Warrena McGavina do walki z wilkołakami, strzygami, gulami – oraz innymi zabobonami zagrażającymi życiu przeciętnego, bogobojnego Amerykanina. Artysta przywdział, niczym srebrną zbroję, rolę Carla Kolchaka, dziennikarza śledczego, zainteresowanego sprawami wzgardzonymi przez bardziej pragmatycznych przedstawicieli reporterskiej braci… sprawami, których nie da się wyjaśnić bez akceptacji szeroko pojętych rzeczy nadprzyrodzonych. Przygody Kolchaka sportretowano w dwóch filmach „The Night Stalker” i „The Night Strangler” oraz serialu „Kolchak: The Night Stalker”.

Jeśli wasze oczy nie padły nigdy wcześniej na marsową fizjonomię pierwszego, oryginalnego Carla Kolchaka nie łamcie się, produkcję serialu zakończono rok po rozpoczęciu emisji. Przez długie dekady wydawało się, że „The Night Stalker” stanowi kolejną ślepą uliczkę rozrywki. Studio ABC postanowiło jednak ponownie udowodnić, prześladujące kinomanów, drugie prawo telewizyjnego remaku – „to co zostało wyświetlone na ekranie dowolnej wielkości będzie DEFINITYWNIE miało swój remake”. Serial o perypetiach nawiedzonego dziennikarza został wskrzeszony tylko po to, aby po dziesięciu odcinkach ponownie paść do głębokiej, telewizyjnej mogiły. O „Nocnego Prześladowcę” upomniała się jednak firma Moonstone Books, będąca wydawcą komiksów…

I tu dochodzimy do gęsto obsianego pola mojej samozwańczej ekspertyzy, a właściwie dwóch pól, ponieważ „Kolchak: The Night Stalker – The Lovecraftian Horror”, którego dotyczy ten tekst, jest nie tylko komiksem. Jest komiksem na motywach prozy Howarda Phillipsa Lovecrafta. ;)
Spośród wielu wydanych przez Moonstone pozycji, ta jest w pewien szczególny sposób niezwykła. Otóż jej okładka, oprócz tytułu i ciekawej grafiki, wprowadzającej nas w klasycznie pojmowane, Chthuliczne klimaty, zawiera również enigmatyczną informację o treści – „Told in widevision!”. Hasło to w praktyce oznacza, iż produkt, który już kilkakrotnie, na potrzeby recenzji, określiłem zaszczytnym mianem „komiksu”, jest tak naprawdę ilustrowanym opowiadaniem. Komiksowe wydawnictwa stosują co jakiś czas podobny zabieg, najczęściej współpracując ze znakomitym grafikiem, zdolnym ozdobić pracę scenarzysty, wypełniającym całą stronę rysunkiem. Jako że nie jest mi straszne słowo pisane, fakt ten absolutnie nie zmniejszył mojego zainteresowania tomikiem.

Otwieram więc beztrosko pierwsze strony woluminu i… „widevision” uderza mnie z siłą 200-stu kilowego goryla, wykonującego „skok wiary” z czerepu rekordowo wyrośniętej żyrafy. Okazuje się, że twórcy potraktowali termin „szerokoekranowy” rozczulająco dosłownie. Na każdych dwóch stronach komiksu widnieje jeden rysunek, opatrzony i z góry, i z dołu równoległą, wypełnioną tekstem „panoramą”.
Wady takiego rozwiązania są oczywiste. Jednolita grafika przycięta jest przez klejony grzbiet. Wzrok czytelnika automatycznie wędruje w kierunku wyeksponowanego w groteskowy sposób artworka, utrudniając skupienie się na rozsianym po bokach tekście. Siłą rzeczy przekaz nie jest spójny, rysunek przedstawia tylko jedną, zamrożoną w czasie sekundę, opisaną w płynącym leniwie nurcie tekstu. Można byłoby tego, natarczywego wrażenia, w prosty sposób uniknąć – wystarczyło grafika i ilustratora obdarzyć identycznymi prawami. Jedna strona dla pisarza, druga dla malarza. Podziwianie świetnej pracy pana Jamiego Calderona dodatkowo upośledza sama jakość wydania, ale o technikaliach napiszę na koniec.

Narratorem historii stworzonej przez pisarza C.J. Hendersona jest sam Kolchak. Ospały bieg jego przemyśleń i wątpliwości towarzyszy nam od pierwszej, do ostatniej strony. Bohater, jak na stereotypowego, serialowego pismaka przystało, gęstą ironię przeplata mdłymi dygresjami, dotyczącymi toku swej dotychczasowej kariery. Jego image i biografia przeniesione zostały wprost z telewizyjnego oryginału. Jest to więc facet w średnim wieku, doświadczony w kontaktach z paranormalnymi zjawiskami, posiadający odpowiednią reputację oraz pewne zaplecze kontaktów w reporterskim półświatku. Wątkiem głównym „Night Stalker – The Lovecraftian Horror” i zarazem wydarzeniem, od którego Kolchak zaczyna śledztwo, jest odnalezienie na plaży zmasakrowanego ciała dziwnej, humanoidalnej istoty. Tabloidowi dziennikarze z całego regionu zaludniają wybrzeże licząc, że makabryczne znalezisko da się przekuć w kontrowersyjnego newsa. Nie ma jednak silnych na sprytnego, dyskretnego Carla Kolchaka. Protagonista czym prędzej podejmuje się rozwikłania zagadki odtrąconego przez morze mutanta. By wspiąć się po spowitych szlamem szczeblach, coraz to bardziej niebezpiecznej tajemnicy, wykorzystuje wszystkie swe detektywistyczne talenty. W trakcie eksploracji nadbrzeżnych miejscowości trafia na ślady współistniejących z ludźmi istot, naznaczonych piętnem wielkich przedwiecznych. Miłośnicy opowiadań H.P. Lovecrafta po raz kolejny mają okazję skonfrontować oryginalną prozę z pomysłami kontynuatorów.

Grzechem popełnionym wobec potencjalnego czytelnika byłoby obnażanie na potrzeby recenzji fabuły „…The Lovecraftian Horror”. Zmuszony jestem jednak napisać, jak wiele zaczerpniętych z mythosu wątków możecie się spodziewać, sięgając po omawianą produkcję. Całość tomiku opiera się na słynnym opowiadaniu „The Shadow Over Innsmouth”. Scenarzysta wykorzystuje znane z literatury wydarzenia jako podwaliny zbliżającej się apokalipsy – Carl spotka na swej drodze dzieci Dagona; pojawią się także przypominające Byakhee skrzydlate stwory. Podobnie jak w literackim pierwowzorze demonicznemu zagrożeniu stawia czoła również wojsko. Smaczkiem dla koneserów rysunku są grafiki przedstawiające ciekawe interpretacje Cthulhu i Shub-Niggurath`a. Zbrojne oddziały ludzi ścierające się z armią demonicznych istot, sugerują sensacyjną naturę opowieści – nic bardziej mylnego. Komiks zdominowany został przez kameralne rozmowy Kolchaka z informatorami, współpracownikami i aroganckimi, rządowymi agentami. Ostrze akcji jest dodatkowo przytępione przez, miejscami monotonne, przemyślenia bohatera.

Co zatem z rysunkiem? Klimat mythosu został na szczęście zachowany. Choć wizje Jamiego Calderona nie trzymają widza w typowej dla prozy niepewności, to jednak zuchwałe ukazanie lovecraftowskich fobii wychodzi mu zaskakująco dobrze. Każda strona jest potwierdzeniem znakomitego warsztatu grafika. Kolory są stonowane, kreska doskonale oddaje ducha leciwego, telewizyjnego kryminału. Niestety zaraz po komplementowaniu strony graficznej, paść muszą gorzkie słowa na temat technicznych walorów wydawnictwa.

Rozumiem finansowe rozterki małych i średnich publisherów, ale powinny być pewne granice oszczędności na komponentach komiksu. Tomik sypie się niemiłosiernie. Fakt, iż aby podziwiać rysunki Jamie Calderona trzeba nadwerężyć fatalnie klejony grzbiet, jest niewybaczalny. Twórcy tak zaplanowali wydanie, by zmusić czytelnika do rozerwania zakupionego produktu na strzępy. I niestety nawet przy zachowaniu maksimum ostrożności przeznaczeniem woluminu jest pękający, w akompaniamencie przerażającego skrzypienia niskiej jakości kleju, grzbiet. Jeśli więc zaopatrzycie się w egzemplarz „Kolchak: The Night Stalker – The Lovecraftian Horror” polecam do lektury pobranie z sieci skanu – wydanie papierowe absolutnie nie jest przygotowane do praktycznego użytku.

————————————————————————————————–

Tekst: Roztargniony Wilczur, Korekta: Vivien