„Shadow of the Comet” – czyli cthulicznych motywów w grach wideo ciąg dalszy

8 listopada 2011 | Gry, Recenzje | 0 comments | Autor:

Po sukcesie “Allone In the Dark”, Infogrames nie wypuszcza Wielkich Przedwiecznych z komercyjnych sideł. Wspólnie z firmą Chaosium (wydawcą role-play’a „Call of Cthulhu”) postanawiają stworzyć grę, głęboko zakorzenioną w stworzonym przez Lovecrafta uniwersum. Ruszają prace nad „Shadow of the Comet”.

„Cień komety” trafia do dystrybucji w pierwszej połowie 1993 roku. Zgodnie z oczekiwaniami jest to przygodówka z bardzo dobrą (jak na tamte czasy oczywiście) grafiką. Do dyspozycji mamy jedną postać, którą sterujemy za pomocą kursorów. Znalezione w czasie zabawy przedmioty i informacje trafiają do umieszczonego w górnej części ekranu menu inwentarza. Przemierzanie kolorowych, różnorodnych scenografii urozmaicają dodatkowo, załączające się podczas dialogów animacje, a nastrój tajemnicy potęguje bardzo dobrze dobrana ścieżka dźwiękowa. Grę rozpoczyna intro ukazujące zdyszanego mężczyznę, mdlejącego na piaszczystej plaży. Obraz ciemnieje na moment, po czym widzimy tego samego człowieka jako pensjonariusza londyńskiego zakładu dla umysłowo chorych, bełkoczącego szaleńczo kwestię: „ONI nadchodzą” (aż chciałoby się przytoczyć słynną maksymę Alfreda Hitchcocka „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi…”). Okazuje się, iż jest to (wspomniany w “Alone in the Dark“) Lord Boleskine, który w miejscowości Illsmouth badał pewien astronomiczny fenomen. Ubieramy buty angielskiego fotografa, Johna Parkera, który – zainteresowany okolicznościami w jakich arystokrata pożegnał się z poczytalnością – wyrusza, by po latach wyjaśnić wszystkie niedomówienia, związane z tymi tragicznymi wydarzeniami i przy okazji uwiecznić na zdjęciach owe kosmiczne kuriozum.

Gra obfituje w odniesienia nie tylko do opowiadań Lovecrafta, ale i horroru w ogóle. Pierwszą niespodzianką dla fascynatów gatunku są fizjonomie niektórych, przewijających się w czasie rozgrywki, postaci. Dialogi prowadzimy między innymi z sobowtórami Vincenta Pricea (aktora, legendy celuloidowych obrazów grozy), Jacka Nicholsona oraz samego Howarda Philipsa Lovecrafta. Warta odnotowania jest również charakterystyczna terminologia, którą twórcy gęsto przetkali grę. Nazwa miejscowości Illsmouth kojarzy się nieodparcie z opowiadaniem „The Shadow over Innsmouth”, pojawia się również wzmianka o słynnym uniwersytecie Miskantonic. Typowe dla prozy „samotnika z Providence” imiona (Wilbur, Obed) towarzyszą graczowi przez większość rozgrywki. Szaleństwo Lorda Boleskinea, spowodowane jest przez kontakt z kosmicznym, niepojętym zagrożeniem. Oba te motywy – choroba umysłowa i astronomiczne niebezpieczeństwo – są zabiegami, które w pracach H.P.L. występują nad wyraz często.

„Shadow of the Comet” jest grą komputerową, której związków z mitami Cthulhu i prozą  Lovecrafta nie trzeba, tak naprawdę, udowadniać. Stworzona została we współpracy z ekipą Chaosium, doskonale wiedzącą jak zwabić przed monitory stronników Wielkich Przedwiecznych. Linię fabularną zaopatrzono w prawie wszystkie imiona i przydomki demonicznego panteonu. Dalej zdradzę niektóre elementy fabuły gry, więc jeśli macie zamiar sięgnąć po tę pozycję, polecam pominięcie tej części tekstu.

„Gwiazdy mają rację” i sprzyjają rychłemu powrotowi pierwotnych bóstw. Kometa Halleya lada dzień po raz kolejny pojawi się na nieboskłonie, tworząc warunki astronomiczne korzystne otwarciu bram, krępujących wrogą człowiekowi inteligencję. Jednak to nie wystarczy, by potworne byty mogły wtargnąć do naszej rzeczywistości. Potrzebny jest również agent z zewnątrz, działający na rzecz wielkiego przebudzenia. Człowiek, który w zamian za nadnaturalne moce, zdradzi swą rasę, zostanie kapłanem przedwiecznych. Zanim gracz wejdzie w interakcję z pierwszym monstrum, spotykamy ich awatara. Jest nim uważany za dawno zmarłego indiański szaman, biegle posługujący się przerażającymi, wabiącymi monstra inkantacjami. Jak się domyślacie, celem zabawy jest konfrontacja z czarownikiem (a także i jego sługami) i niedopuszczenie do otwarcia miedzywymiarowych bram. Okazuje się bowiem, że okolica Illsmouth jest miejscem wybitnie sprzyjającym rozpruciu naruszonej przez okoliczności rzeczywistości. Chcąc zapobiec apokalipsie, odwiedzić musimy kilka lokacji, będących wymagającymi domknięcia, metafizycznymi przejściami.

Jeśli po przeczytaniu tego streszczenia macie zamiar pomocować się trochę z produkcją Infogrames, przygotujcie się mentalnie na kilka utrudniających zabawę niedogodności. Teren gry jest dosyć duży, a przejścia między ekranami nie zawsze są dobrze oznaczone, często będziecie błąkali się po lasach i podziemiach, desperacko szukając właściwej lokacji. Bardzo prawdopodobny jest również problem z dopasowaniem przedmiotów spoczywających w ekwipunku bohatera, do właściwego miejsca ich przeznaczenia na planszy. Warto mieć pod ręka solucję (niestety, tutaj jest to usprawiedliwione), by w krytycznych przypadkach nie stracić przyjemności korzystania z programu. Moim zdaniem pomęczyć się warto.