„Prisoner of Ice” – czyli H.P. Lovecraft nadal w grze

24 listopada 2011 | Gry, Recenzje | 0 comments | Autor:

W czasach, gdy informatycy próbowali poskromić nieubłaganą, geometryczną bestię zwaną pikselem, fabuła i treść gry (w szczególności przygodowej) odgrywały kluczową rolę przy tworzeniu interesującego produktu. Eksperci z Infogrames doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Dlatego też, część swych tworów oparli na prozie  znakomitego pisarza grozy – Howarda Phillipsa Lovecrafta.
Przełomowe „Alone In the Dark” odświeżyło popularny motyw przeklętego dworu oraz typowy dla autora akcent transferu osobowości. Natomiast „Shadow of the Comet” przedstawiło graczom część panteonu przedwiecznych, poznaliśmy niebezpieczeństwo czyhające na cywilizację w kosmicznych przestworzach i międzywymiarowych korytarzach. Deweloperzy uznali jednak, że wspomniane dwa tytuły nie wyczerpały do końca możliwości adaptacyjnych opowiadań twórcy mitologii Cthulhu.

W 1995 roku do sprzedaży trafiła kontynuacja „Cienia Komety”, nazwana „Prisoner of Ice” (konwersje na konsole Sega Saturn i PlayStation pojawiły się w 1997 roku). Po raz kolejny zapoznajemy się z szeregiem bezpośrednich nawiązań do dzieł artysty. Zielone macki oplotły ciasno rzężące PC-ty, prowokując gracza do ponownego stanięcia w obronie ludzkiej cywilizacji. Powspominajmy więc „Więźnia Lodu”.

Czas biegnie nieubłaganie. Jedni mierzą jego upływ tradycyjnie – zegarami, inni pilnie obserwują zmiany, które nieustannie zachodzą w przemyśle gier video. PoI również przeszło zauważalny, jakościowy „upgrade” względem swej klimatycznej poprzedniczki. Oczywiście nadal jest to gra przygodowa typu „point & click”, lecz płynność animacji i wygląd odwiedzanych w trakcie rozgrywki lokacji, dostąpiły korzystnej metamorfozy. Kursor wyraźnie oznacza przejścia między „planszami”. Ekwipunek został bardzo uproszczony, w wyniku czego produkcja stała się bardziej przejrzysta.

Jest rok 1937, angielska łódź podwodna H.M. Victoria, w ramach operacji „Polaris” przyjmuje na pokład nieprzytomnego, norweskiego podróżnika, ocalałego z katastrofy ukrytej w lodach bieguna południowego, niemieckiej bazy. Oprócz rozbitka, żołnierze zabezpieczają również dwie tajemnicze, skute lodem skrzynie, które – zgodnie z wytycznymi dowództwa – pod żadnym pozorem nie mogą zostać wystawione na działanie ciepła. Niestety Anglicy zostają zauważeni przez niemiecki okręt. Jedna z wrzuconych do morza bomb głębinowych uszkadza statek. Rozpoczyna się koszmar.

Gracz przejmuje kontrolę nad porucznikiem Ryanem, najwyższym rangą żołnierzem pozostałym na uszkodzonym okręcie. Pierwsze zadania dotyczą sprowadzenia pomocy z pobliskiej, angielskiej bazy oraz powstrzymania potwornych istot, których lodowe okowy stopniały w wyniku niemieckiego ataku. Jeśli miałbym stworzeniom tym nadać termin z lovecraftowskiego słownika, najbardziej odpowiednią byłaby nazwa „Shoggoth”.

Skąd pewność, że to w twórczości H.P.L szukać należy odpowiednika dla tego, co obserwujemy na ekranie? Otóż, słowo Cthulhu po raz pierwszy pada właśnie na pokładzie H.M. Vicrtorii. Poddany hipnozie, oszalały Norweg bełkota antyczne inkantacje, odnoszące się do śniącej w otchłani Pacyfiku skrzydlatej abominacji.

Wystarczy odrobina sprytu, by po kilkunastu minutach okręt dotarł bezpiecznie do angielskiej bazy. Nieszczęśliwie dla ludzkiej populacji, im Zło jest starsze, tym mniej ustępliwe. Na stałym lądzie wychodzi na jaw kolejna z nadnaturalnych zdolności demonicznych uzurpatorów. Odprowadzony do jednostki medycznej Bjorn Hamsun nie jest człowiekiem. Żądna mordu istota przybiera jego kształt, by niepostrzeżenie przeniknąć do nieprzygotowanego na kontakt z niebezpieczeństwem świata.

Ryan postanawia odszukać Johna Parkera – naszego awatara z „Shadow of the Comet”, który stanowić może cenne źródło informacji, na temat pozornie niezwyciężonego przeciwnika. Ale nie tylko Parker przetrwał starcie w cieniu komety Halleya, wyposażony w starożytne zaklęcia czarnoksiężnik Narackamous również oparł się śmierci. Demoniczni bogowie, raz jeszcze, uczynili go rzecznikiem pełzającego Armagedonu. Niestabilna sytuacja w Europie sprzyja kosmicznym machinacjom Wielkich Przedwiecznych. Niemieckie ambicje odżywają. Ogarnięci rządzą władzy oficerowie, uciekają się do kolaboracji z nieśmiertelnymi, mrocznymi mocami.

Koniec spojlerów. O tym, czy Ryan przerwał stalowy łańcuch nieszczęść, krępujący naszą delikatną rzeczywistość, musicie przekonać się sami :). A zrobić to warto. „Prisoner” jest co prawda oldschoolem, ale spełnia wszystkie wymagania, jakie stawiają dzisiejsi fani przygodówek, grze komputerowej. Nazistowsko-monstrualny duet przypomina o sobie nieustannie, dlatego i akcji, i niebezpieczeństw jest w omawianej produkcji aż nadto. Lokacje prowadzą gracza w odmęty czasu i przestrzeni. Odwiedzamy bazy wojskowe Anglików, Niemców oraz Amerykę Południową, cthuliczne świątynie i ostatecznie, pamiętne, gęste od metafizycznych bram – Illsmouth.

Ile z Lovecrafta uwięziono w lodzie? Mniej, niż we wcześniejszym wydanym przez Infogrames tytule. Przede wszystkim, klimat gry może wydać się fanom pisarza miejscami trochę zbyt futurystyczny. Historia rozpoczyna się w roku śmierci autora i wybiega daleko w przyszłość. „Prisoner of Ice”, tradycyjnie już, nie jest bezpośrednią adaptacją żadnego z opowiadań. Motyw koszmaru uwięzionego w lodach bieguna łatwo jednak skojarzyć z opowiadaniem „At the Mountains of Madness” („W górach szaleństwa”), napisanym w 1931 roku. Większość wykorzystanych lovecraftowskich patentów, takich jak: inkantacje, symbole i nazewnictwo, pojawia się tutaj w znanym z wcześniejszych gier kontekście. Brak jednak bezpośredniego udziału najpotężniejszych antagonistów ludzkości. Twórcy wyraźnie starali się zwrócić uwagę gracza na wielokrotnie cytowaną kwestię „(…) with strange aeons even death may die (…)”, a wizerunek pisarza wykorzystano jako model dla jednej z kluczowych w rozwoju fabuły gry postaci.

PoI kontynuuje wątki znane z „Shadow of the Comet”, nie znaczy to jednak, że znajomość wcześniejszego dzieła Infogrames przydaje się w trakcie zabawy z sequelem. Gra jest autonomiczną całością, gdzie żadna z napotkanych w trakcie zabawy zagadek, nie wymusza na użytkowniku sięgnięcia po streszczenie przygód Johna Parkera.

Osobiście produkcje, o których mogliście przeczytać do tej pory, traktuję jako trylogię, odkrywającą po kawałku tajemnice wciąż żywego w ludzkiej wyobraźni uniwersum Cthulhu. „Alone In the Dark”, „Shadow of the Comet” i „Prisoner of Ice” definitywnie powstały w podobnym duchu, a twórcami kierowały zbieżne intencje. Jedną z nich było bezspornie oddanie hołdu H.P. Lovecraftowi i jego dziełom. Obserwując dzisiejszy rynek rozrywkowy, nie tylko elektroniczny, można z ulgą stwierdzić, że dziedzictwo pisarza jest nadal żywe.

Roztargniony Wilczur