29 grudnia 2011 | Komiks, Recenzje | 0 comments | Autor: Marcin Sienny
Necronomicon (al-Azif) jest fikcyjną księgą, napisaną pod wpływem chorych wizji, przez – równie nierzeczywistą postać – szalonego araba Abdula al-Hazareda. W dziele, zawarto niebezpieczną wiedzę, dotyczącą demonicznych inkantacji, przerażających zaklęć i zniszczonych przez czas miejsc kultu prastarych bogów. Wiedzę, o prawdziwej, ukrytej przed ludzkością naturze wszechświata.
Choć owo tajemnicze tomiszcze, powstało w genialnym umyśle pisarza Howarda Philipsa Lovecrafta, możecie je kojarzyć z innych, niż literatura mediów: tytułów piosenek, nazw zespołów, gier (komputerowych i planszowych), a nawet filmów. Założę się, że wielu z Was pamięta oprawioną ludzką skórą księgę, będącą główną przyczyną kłopotów Bruce’a Campbella w trylogii „Evil Dead”. Spokojnie, w odróżnieniu od Necronomiconu z „Martwego Zła”, wydany przez BOOM! Studios komiks jest lekturą bezpieczną … ale czy wartą kupna…?
Zawsze kiedy spoglądam na okładkę komiksu i widzę szpecące tytułową grafikę pochwalne cytaty z magazynów, i portali internetowych, przechodzę w „tryb ostrożności”. W mym umyśle zapala się przysłowiowa „lampka”, nakazująca podejście do lektury z większym krytycyzmem. Tak też było w przypadku Necronomiconu, którego front i tył „ozdabiają” frazesy przekonywujące o wspaniałości obserwowanego dzieła, i wkładzie jego autorów w dorobek komiksowego horroru.
Odważny tytuł oraz umieszczony na ostatniej stronie wielki napis „THIS BOOK IS PURE EVIL”, mogą sugerować, że mamy do czynienia z próbą symulacji przeklętej księgi umarłych. Nic bardziej mylnego. Po otwarciu komiksu nie widzimy opatrzonych archaicznym pismem grafik przedstawiających skrzydlate demony. Okazuje się, iż jest to dzieło fabularne. Cztery rozdziały wydania zbiorczego Necronomiconu, zapełnia historia będąca melanżem rozmaitych wątków, przeniesionych z opowiadań H.P. Lovecrafta. Co zaskakujące, połączonych w spójną, przystępną całość.
Kluczową postacią komiksu, jest student Uniwersytetu Miskantonic w mieście Arkham. Nie przypomina on jednak typowego dla dzisiejszych hollywoodzkich horrorów amerykańskiego nastolatka. Henry Said urodził się w arabskim, koczowniczym plemieniu.
Akademickie środowisko początkowo niechętnie odnosi się do bohatera. Henry skupia się na pracy i regularnie koresponduje z ojcem. Światły umysł oraz niezwykłe zdolności przyswajania języków obcych sprawiają, iż chłopakiem zaczyna interesować się Stowarzyszenie „Teozofistów Złotego Światła”. W siedzibie stowarzyszenia poznaje plejadę znanych z prozy H.P. Lovecrafta postaci: Randolpha Cartera („Zeznania Randolpha Cartera”), prof. Williama Dyera („W górach szaleństwa”), prof. Warrena Ricea („Horror z Dunwitch”), dr Willetta („Przypadek Charlesa Dextera Warda”), Waltera Gilmana („Sny w domu wiedźmy”).
Randolph Carter jest przekonany, że arabskie pochodzenie Henrego w połączeniu z jego lingwistycznymi talentami, pozwolą studentowi dokonać najbliższego oryginałowi, angielskiego tłumaczenia Necronomiconu. Translacja mrocznej księgi jest wyjątkowym wyzwaniem, ponieważ jej pierwszy, arabski egzemplarz, uważany jest za zaginiony. Przekładu można dokonać jedynie za pomocą obecnej, w zasobach biblioteki uniwersyteckiej, francuskiej wersji oraz odnajdywanych wraz z rozwojem fabuły notatek – nieporadnych, życzeniowych prób tłumaczenia, podjętych przez nieudolnych autorów. Carter wierzy, że moc obecna w doskonałym przekładzie księgi pomoże ochronić świat przed wpływem pradawnych, potwornych bóstw, powoli budzących się z trwającego od eonów snu. Tropienie śladów oryginalnego tekstu, wiąże się z nadnaturalnym niebezpieczeństwem, wzrastającym proporcjonalnie do postępów w tłumaczeniu.
Podczas balansującej na granicy koszmaru i jawy przygody, bohaterowie natrafią na mnóstwo stworzeń, miejsc i sytuacji, „żywcem” przeniesionych z prozy „samotnika z Providence”. Na przykład: – antyczne miasto starej rasy pełne pogrążonych w letargu pół roślinnych, pół mineralnych istot, – pochodząca z gwiazd, przypominająca skorupiaki rasa naukowców, zwana Mi-Go przeprowadza eksperymenty na ludzkim ciele, – poszukiwanie wskazówek pomocnych w rozszyfrowaniu Necronomiconu prowadzi Henrego do domu, znanego z opowiadania „Horror z Dunwitch”, Wilbura Whateleya. Zobaczymy także ucieczkę przed Shoggothami, bramy między wymiarowe i obsceniczny wizerunek samego Azathotha. Ogólnie rzecz biorąc, znajdziecie w komiksie crem del la creme motywów z uniwersum Cthulhu.
Scenarzysta William Messner-Loebs, bardzo umiejętnie dyryguje losami głównego bohatera. Wychowany w duchu islamu chłopak, wystawiony na pokusy świata zachodniego, powoli sprzeniewierza się nakazom Koranu (zaczyna spożywać alkohol, zakochuje się w dziewczynie – żydówce – będącej w związku z jego przyjacielem). Wszystkie duchowe rozterki protagonisty przedstawione są wiarygodnie.
Tyle o fabule. Przyznacie, że brzmi ciekawie. Chcielibyście pewnie wiedzieć, jak z zadania wywiązał się rysownik Andrew Ritchie. Wyobraźcie sobie powolny spacer wzdłuż pustych korytarzy szpitala dla chorych psychicznie kryminalistów. Ilustracje Necronomiconu pełne są szalonego, sugestywnego surrealizmu. Kadry przedstawiające świat jawy doskonale spełniają swoje zadanie, a momenty ukazujące sny i wizje Henrego, to festiwal nieprzeciętnej wyobraźni. Często używane przez pana Ritchiego, jaskrawe kolory, nie przeszkadzają w ekspansji zaborczej, wspaniale rozplanowanej czerni.
Przedmiotem tekstu jest wydanie TPB, mniejsze od wersji zeszytowej (15×23). Format nie przeszkadza jednak w wygodnym i sprawnym czytaniu. Jakość papieru, druku i stabilność grzbietu są bardzo przyzwoite. Wydanie zbiorcze zaopatrzone jest również w fenomenalną, bonusową historię, nawiązującą do Lovecraftowskiego opowiadania „Reanimator”. To bezspornie jeden z najlepszych dodatków do kompleksowych wydań komiksów z jakimi miałem do czynienia. W groteskowo-komicznym stylu (ale i z konkretną szczyptą makabry) autor ukazuje problem masowego powracania umarłych zza grobu, wywołany przez… „seryjnego reanimatora”.
Z czystym sumieniem polecam. Nawet drobne wady, takie jak: mało różnorodne grafiki ozdabiające okładki i zdecydowanie nieudany występ zdeformowanego Wilbura Whateleya, nie odbierają przyjemności z lektury “Necronomiconu”. W tym przypadku peany pochwalne, okupujące okładkę komiksu, są jak najbardziej uzasadnione.