24 maja 2012 | Komiks, Recenzje | 0 comments | Autor: Marcin Sienny
Jestem fanem opowiadań H.P. Lovecrafta. Daleko mi jednak do „ortodoksa” z niechęcią patrzącego na wszystkie, czerpiące z prozy samotnika z Prowidence inicjatywy. Wręcz przeciwnie, cieszę się bardzo słysząc wieści o mających się ukazać książkach, komiksach, grach video i filmach adaptujących bądź kontynuujących wątki mitologii Cthulhu. Nie przeszkadza mi również lekkie przemieszanie gatunków polegające na postawieniu panteonu przedwiecznych w nietypowych okolicznościach. Tak zrobił na przykład: Brian Lumley w przygodowo-fantastycznej „Trylogii Tytsa Crowa” (polecam) i twórcy cyberpunkowego role-playa „CthulhuTech”.
Dlaczego postanowiłem zacząć recenzję od tego krótkiego rachunku sumienia? Otóż mam dziś zamiar ponarzekać.
„Fort: Prophet of the Unexplained” trafił na biblioteczne półki w roku 2002 za pośrednictwem wydawnictwa Dark Horse Comics. Tytułowy „prorok rzeczy niewyjaśnionych” to Charles Hoy Fort autentyczny, urodzony w 19 wieku pisarz i badacz zjawisk paranormalnych na potrzeby komiksu „zapożyczony” przez scenarzystę Petera Lenkova. Takich historycznych zapożyczeń jest w omawianym tomiku więcej (pojawiają się choćby Roosevelt i Houdini) lecz mnie – rzecz jasna – najbardziej interesuje postać Howarda Phillipsa Lovecrafta.
Charles Fort jest nowojorskim bibliotekarzem mającym nietypową tendencję do częstego wpadania w paranormalne kłopoty. Skierowania na psychiatryczną ewaluację nauczyły go, że fizjonomia Herkulesa Poirot to za mało by prostolinijni policjanci uwierzyli w jego fantastyczne opowieści. Postanowił więc, że śledztwa noszące znamiona nadnaturalnej aktywności wymagają zainteresowania – takiego jak on – uświadomionego badacza.
Jest rok 1899, ulice Nowego Jorku zalewa fala tajemniczych morderstw. Fort podwija rękawy, zaczesuje wąsa i rusza do akcji. Odwiedzając miejsce zbrodni natychmiast zauważa szlamistą naleciałość, oblepiającą brukowaną ulicę. Podejrzewając najgorsze pobiera próbki i zleca ich analizę jednemu ze swych przyjaciół. Tymczasem pladze enigmatycznych zniknięć zaczynają towarzyszyć zeznania o dziwnych światłach wędrujących po nocnym niebie. Instynkt podpowiada Charlesowi, iż oprócz zaułków Manhattanu warto obserwować również niebieskie przestworza. Na dachu biblioteki ustawia pokaźny teleskop i zleca szpiegowanie kosmosu bezdomnemu chłopcu zwanemu… Howard Phillips Lovecraft.
Nie brzmi to tak źle, prawda? Ano niestety. Scenarzysta, który (na pozór) sprawnie uplótł fabularny supeł po kilkunastu stronach postanawia popełnić krytyczny błąd – zdradza czytelnikowi całą intrygę. Rozwiewa mgiełkę tajemnicy i suspensu. Do horroru o czającej się w kanałach nieznanej człowiekowi bestii dorzuca garść nielogicznych niedopowiedzeń i heroizmu rodem z książek Iana Fleminga.
Przełom dziewiętnastego i dwudziestego wieku kojarzony z melanżem okultyzmu i nauki, przeradza się bez ostrzeżenia w lekkie sensacyjne SF. Stateczny bibliotekarz w towarzystwie noszącego strzelbę na słonie dobrotliwego kosmity walczy na szczycie statuy wolności (!) z pozaziemskim wirusem wielkości niedźwiedzia grizli. Jeśli ten fakt nie wydaje się wam śmiesznym wyolbrzymieniem to co powiecie na heroiczny akt ratowania przed potworem przyszłego 32 prezydenta USA. A pamiętać należy, że mamy tu odczynienia z tytułem bez żadnych komediowych aspiracji. Wszystkie te przesadne niedorzeczności pozbawione są krztyny ironii.
Ile z mistrza Lovecrafta znajdziemy na stronach „proroka”. Z jednej strony mało, z drugiej całkiem sporo. Przybyła z gwiazd bestia przypominająca Mi-go (kosmiczną rasę owado-skorupiaków) połączone z Chthonian (demonicznymi czerwiami) nie jest ani tajemnicza ani przerażająca. Postacie poboczne wspominają o iluzjoniście Harrym Houdinim, dla którego Lovecraft stworzył opowiadanie „Uwięziony wśród faraonów” (to akurat jest subtelny i ciekawy element wprowadzenia historii do komiksu). Jest również sam młodziutki autor pomagający starszemu koledze „po fachu” w niebezpiecznym śledztwie. Scenarzysta sugeruje nawet, iż to wydarzenia przedstawione w komiksie stanowiły inspirację dla pierwszych prac pisarza (nie jestem pewien czy ma to być pochwała czy krytyka).
Ciężko jednoznacznie powiedzieć czy głównym celem komiksu jest złożenie hołdu Charlesowi Hoyowi Fortowi, stworzenie podpartego prozą Lovecrafta przygodowego horroru czy po prostu zwykła sensacyjna historyjka opracowana na bazie kilku rozpoznawalnych przez „wtajemniczonych” akcentów. Najwięcej jest tu motywów o które „oskarżyć” można Forta: statki kosmiczne, deszcze ryb, inteligentni, przyjaźni ludziom przybysze z kosmosu. Ale prawdziwe intencje twórców komiksu zniknęły chyba w natłoku rozmaitych fabularnych błędów, przesadnych scen walk i fatalnie wyważonego tempa akcji.
Komiks wydano w czerni i bieli. Frazer Irving, który go ilustrował spełnił swe zadanie bardzo rzetelnie. Rysunki pasują do epoki, są przejrzyste i staranne. Egzemplarz, na podstawie którego powstawał tekst, to wydanie zbiorcze (TP) zawierające cztery numery edycji zeszytowej i kolekcję ich czarno białych okładek.
Mimo, iż historia jest opowiedziana przeciętnie, komiks nie zasługuje na całkowite potępienie. Jest średniakiem, jednym z wielu. Czytelnik któremu nie zależy na konsekwentnym prowadzeniu fabuły, któremu nie przeszkadza brak oryginalności i (płynącego ze scenariusza) klimatu, znajdzie tu pościgi, strzelaniny i niemal kaskaderskie popisy… Tak czy inaczej, jeden wieczór i na półkę.