The Call of Cthulhu (film)

6 lipca 2012 | Film, Recenzje | 0 comments | Autor:

Tytuł: The Call of Cthulhu

Rok powstania: 7 października 2005

Reżyseria: Andrew Leman

Scenariusz: Sean Branney (na podstawie opowiadania Lovecrafta pt. Zew Cthulhu)

Obsada: Matt Foyer, John Bolen, Ralph Lucas i inni

Uwagi: Profesor antropologii, George Gammel Angell, pozostawia swojemu siostrzeńcowi zbiór notatek dotyczący tajemniczego „Kultu Cthulhu”. Siostrzeniec zaczyna drążyć temat, rozdzielający się na dwie powiązane historie: pierwszą o artyście nękanym koszmarnymi snami i drugą o inspektorze nowoorleańskiej policji, który stłumił ohydny obrzęd pewnego krwawego kultu. Sam zaś poprzez dodatkowe badania uzupełnia te dane o opowieść marynarza, który stanął twarzą w twarz z Cthulhu…



RECENZJA:

Sfinalizowany w 2005 roku przez The Howard Phillips Lovecraft Historical Society Call of Cthulhu w znakomity sposób przedstawia sztandarowe dzieło Mistrza, stanowiąc zarazem jedną z najlepszych adaptacji filmowych jego twórczości. Kręcony przez ekipę entuzjastów przez 14 miesięcy i sfinansowany z budżetu, któremu bliżej było do domowego niż filmowego, obraz spektakularnie wpasowuje się w klimat opowiadania, na co niemały wpływ ma zastosowana technika i zaangażowanie, z jakim obraz został powołany do życia.

Czarno-biały, niemy, okraszony niewielką ilością efektów specjalnych stylizowanych na pochodzące z epoki i zwieńczony mistrzowską oprawą muzyczną wykonywaną przez orkiestrę symfoniczną film bardzo wiernie wizualizuje opowiadanie, uciekając się tylko do niewielkich zmian scenariuszowych, mających marginalny wpływ na jakość odwzorowania oryginału. Sam sposób realizacji obrazu nawiązuje do czasów powstania tekstu źródłowego scenariusza, skutecznie wprowadzając widza w swoisty klimat dzieła, tak charakterystyczny dla późnej twórczości Lovecrafta. Narracja pełnymi garściami czerpie z oryginalnego dzieła literackiego, wykorzystując lekko zmodyfikowaną treść opowiadania do szerszego zilustrowania kolejnych scen i uzupełniając we własnym zakresie opisy sytuacji charakterystycznych dla filmu.

Muzyka stanowiąca jedyną ścieżkę dźwiękową filmu jest klasą samą dla siebie i znakomicie oddaje atmosferę tego, co dzieje się w danym momencie na ekranie. Partytura serwowana przez orkiestrę posiada dwa oblicza: spokojne i harmonijne, pełne nadziei, żywe dźwięki ilustrują sceny niejako „z życia”; mroczne, chaotyczne, pełne napięcia rytmy przejmują pierwszy plan, gdy w obrazie pojawia się choćby wzmianka o Wielkim Śpiącym lub jego kulcie. Zmiany melodyki i rytmiki ścieżki idealnie zaznaczają granicę między stanem normalności i nie-normalności wyświetlanych scen, precyzyjnie wyrażając ideę balansowania na granicy szaleństwa – jednego z czołowych elementów prozy Lovecrafta.

Efekty specjalne zachwycają genialną prostotą i wyjątkową skutecznością, a w połączeniu z kunsztownie wykonanymi rekwizytami i klimatycznymi scenografiami budują niesamowitą atmosferę adaptacji. Gliniana tabliczka wykonana przez Henry’ego Wilcox’a zachwyca szczegółowością, podobnie inne trofea odnalezione przez bohaterów opowieści nie pozostawiają nic do życzenia. To samo tyczy się lokacji. Aranżacje bagiennej polany w Luizjanie z opowieści inspektora Legrasse’a, jak i starożytnego R’lyeh, pojawiającego się w snach bohaterów i stanowiącego główną arenę wydarzeń opisanych w dzienniku Johansena, idealnie wpisują się w i potęgują ponurą aurę tajemniczości ekranizacji. Zastosowane w filmie efekty specjalne to głównie gra światłocienia, ujęcia miniatur lub zmechanizowanych scenerii, pojawiających się głównie w trzeciej części obrazu, oraz animacja poklatkowa, dzięki której powołano do życia Wielkiego Śpiącego obecnego w finalnych scenach opowieści Johansena.

Dobór obsady i gra aktorska zasługują na osobną pochwałę, a sylwetki aktorów są wręcz idealnie dopasowane do odtwarzanych przez nich ról. Ralph Lucas w swojej interpretacji świetnie portretuje George’a Angella, profesora w stanie spoczynku; spokojnego, doświadczonego naukowca o ustalonej pozycji w świecie akademickim, który mimo upływu lat nie rozstał się z pasją prawdziwego badacza, co stwierdzić można choćby po usystematyzowanym zaangażowaniu, z jakim poświęca się on sprawie Wilcoxa. Sam Wilcox, grany przez – nomen omen – artystę Chada Fifera (jednego z kompozytorów muzyki do filmu), targany emocjami ze względu na przeżycia, których doświadcza każdej nocy przed zapadnięciem w delirium, w zasadzie nie mógłby być zagrany lepiej. Podobnie David Mersault jako inspektor Legrasse kapitalnie odtwarza rolę twardego, doświadczonego oficera policji. Konsternacja obecna na jego twarzy podczas nalotu na bagnach, gdy obserwuje wijącą się chmarę ludzi dookoła bożka stojącego na cokole, bezcenna. Identycznie Patrik O’Day i Barry Lynch jako, odpowiednio: Gustaf Johansen i profesor Webb wyjątkowo trafnie odwzorowują swoich bohaterów – zaprawionego, wysoko urodzonego podróżnika i nieustraszonego marynarza nordyckiej krwi. Przekonywająco swoją rolę zinterpretował Matt Foyer odtwarzający protagonistę, Francisa Waylanda Thurstona, w filmie określonego po prostu jako „mężczyzna” (The Man). Po odtwarzanej przez aktora postaci dosłownie widać przytłoczenie rosnące proporcjonalnie do komasowanej wiedzy na temat korzeni i zasięgu Kultu oraz tego, jak przerażająca prawda stoi za jego istnieniem. Należy też obowiązkowo wspomnieć o fenomenalnym odtworzeniu epizodycznej postaci starego Castro wykonanej przez Clarence’a Henry’ego Hunta, który jota w jotę wygląda, jakby urodził się do tej roli.

Dobór obsady jest podwójnie udany również pod innym względem. W oryginalnym tekście Howarda Phillipsa Lovecrafta bohaterowie dzielą się na dwie grupy: pozytywni, oponenci Kultu, w przeważającej większości wywodzący się z Anglosaskiej grupy etnicznej, o wysokim poziomie wykształcenia; oraz negatywni, sympatycy Kultu, scharakteryzowani przez samego autora jako:

[…] zbiorowisko mieszańców niespełna rozumu. W większości marynarze, poprzetykani gdzieniegdzie czarnuchami i mulatami, Indianie z zachodu lub Portugalczycy z wysp Brava lub Cape Verde […] Zdegenerowane i niedouczone stworzenia […]

Jest to ogólna zasada stosowana przez Mistrza, ale w opowiadaniu Zew Cthulhu wyjątkowo się krystalizuje. Podział ten jest bardzo dobrze zaznaczony w filmie, gdzie wszyscy bohaterowie pozytywni ubiorem,  zachowaniem i mimiką dość wyraźnie odcinają się od niedomytych, odzianych w szmaty i napędzanych emocjami bohaterów negatywnych.

Podobnie jak w tekście źródłowym, w filmie bardzo duży nacisk położono na zaprezentowanie procesu badawczego, dzięki któremu narratorowi udaje się rozwikłać zagadkę, w której rozwiązanie przed śmiercią wplątany został jego wuj. Narrator niejednokrotnie ukazany jest w scenach pracy z fenomenalnie przygotowanymi na potrzeby tychże wycinkami z gazet oraz kartami kalendarza, na których odnotowuje wszystkie skorelowane fakty. Wolumen zdobytych w tym procesie informacji widz ma szansę zaobserwować już w pierwszych scenach filmu w formie dzienników i opasłych teczek ułożonych na stole przed interlokutorem głównego bohatera. Idąc za przykładem opowiadania, film podzielony został na trzy rozdziały, każdy poprzedzony zbliżeniem na teczkę opatrzoną tytułem korespondującym do występującego w opowiadaniu. W filmie w bardzo udany sposób ukazano przesłanie opowiadania, które autor komunikuje czytelnikowi już w pierwszym akapicie opowiadania:

„Wydaje mi się, że największym dobrodziejstwem na tym świecie jest fakt, że umysł ludzki nie jest w stanie skorelować całej zawartej w nim wiedzy. Żyjemy na spokojnej wyspie ignorancji pośród czarnych mórz nieskończoności i wcale nie zostało powiedziane, że powinniśmy daleko w nie wypływać. Nauki – a każda z nich dąży we własnym kierunku – nie wyrządziły nam jak dotąd większej szkody; jednakże pewnego dnia, gdy połączymy rozproszoną wiedzę, otworzą się przed nami tak przerażające perspektywy rzeczywistości, a równocześnie naszej zaniedbywalnej w niej pozycji, że albo oszalejemy z powodu tego odkrycia, albo uciekniemy od tego śmiercionośnego światła przenosząc się w spokój i bezpieczeństwo nowego średniowiecza.”

Wizualizacją tegoż przesłania jest rzut znad głowy narratora układającego puzzle. Na stole pozostało jedno niewypełnione pole, do którego narrator zbliża drżącą dłonią ostatni element, ostatecznie odstępując od zamiaru ukończenia układanki z obawy przed tym, co może skrywać kompletny obraz łamigłówki. Cytat z autora, czyli wspomniany pierwszy akapit opowiadania pojawia się na ekranie, ale dopiero w końcowych scenach filmu.

W ramach translacji najgłośniejszego dzieła Samotnika z Providence z medium literackiego do filmowego autorzy uciekli się do dwóch zauważalnych zmian scenariuszowych. Pierwszą i najbardziej rzucającą się w oczy to pozycja samego narratora, którego widz odnajduje osadzonego w szpitalu – najpewniej psychiatrycznym – gdzie opowiada on swoją historię Słuchaczowi, bezimiennemu pracownikowi szpitala lub innemu oficjelowi w niezdefiniowany sposób związanemu ze sprawą. Drugą modyfikacją w stosunku do oryginału jest wyeliminowanie wątków w pewnym stopniu związanych z przemocą, tzn. zastąpienie domniemanego morderstwa prof. Angella przez nieznanego czarnoskórego śmiercią naturalną we własnej sypialni na oczach narratora, walki między załogami „Emmy” i „Alertu” (w filmie „Alert” zostaje odnaleziony przez marynarzy z „Emmy” jako dryfujący bez załogi), a także całkowite pominięcie wątków rasistowskich występujących w opowiadaniu (wszyscy aktorzy są rasy białej, dialogi i narracja pozbawione są konotacji etniczno-rasowych). Pierwsza z nieścisłości jest najprawdopodobniej wynikiem procesu adaptacji, która w żadnym stopniu nie zniekształca przesłania ani treści oryginalnego tekstu, będąc jednocześnie eleganckim rozwiązaniem problemu wyjściowego umiejscowienia akcji – tym bardziej, jeśli weźmie się pod uwagę wspomnianą wcześniej bardzo ważną dla Lovecrafta koncepcję utraty poczytalności psychicznej w różnym stopniu u bohaterów próbujących zgłębiać Mityczne tajemnice. Rezygnacja z wątków rasistowskich jest jak najbardziej zrozumiała i w czasach współczesnych nie powinna nikogo dziwić, tym bardziej że film bardzo dobrze broni się bez uciekania się do szufladkowania ludzi ze względu na kolor skóry i pochodzenie. Zmiana sposobu śmierci profesora oraz pominięcie wątku walki na morzu trudno jest wytłumaczyć. Może powodem był brak czasu lub funduszy na dodatkowe sceny? Może „widzimisię” twórców? Analogicznie, nie ma to najmniejszego znaczenia w odniesieniu do jakości odwzorowania treści zawartej w oryginale.

Ekranizacja dzieła literackiego nigdy nie jest rzeczą łatwą, zwłaszcza w sytuacji, gdy jego autor nigdy w pełni nie przekonał się do nitrocelulozowego medium, i gdy z uporem maniaka zawsze skupiał się na budowaniu atmosfery utworu zamiast rozwijać akcję, siłę napędową filmu. Jak jednak można przekonać się oglądając Call of Cthulhu, nakręcony przez The Howard Phillips Lovecraft Historical Society, trafiony pomysł, ciężka praca oraz zaangażowanie są w stanie zaadaptować nawet najbardziej wymagające dzieło, czyniąc z niego wartościowy element w dorobku sztuki kinematografii oraz rozszerzając potencjalne grono odbiorców twórczości Samotnika z Providence.

Literatura, muzyka, włókiennictwo, jubilerstwo, rozrywka tradycyjna i elektroniczna, internet – obszary, na które w mniejszym lub większym stopniu wpływ miała i ma twórczość Howarda Phillipsa Lovecrafta można by wymieniać długo. Od pewnego czasu zasięg oddziaływania Mitu na kinematografię jest tak jakby silniejszy… Iä! Howard Phillips Lovecraft of Providence! The Loner with a Thousand Young!

Bart Kos