27 grudnia 2012 | Artykuły, Film, Komiks, Recenzje | 0 comments | Autor: Marcin Sienny
Półświatek horroru ma swojego króla. Nie jest to monarcha przeciętny. Atrybutami jego władzy są: zastępująca dłoń piła łańcuchowa, diabelnie skuteczna, choć wysłużona, dwururka oraz bezczelny dowcip rażący wrogów skuteczniej, niż wystrzelone z katapulty głazy. Chodzi oczywiście o Ashleya Williamsa, bohatera cyklu filmów „Evil Dead”, wyreżyserowanych przez Sama Raimiego. Seria ta jest dziś uważana za kultową. Mimo iż od premiery „Armii Ciemności” w 1992 roku nie nakręcono kontynuacji, Ash za pośrednictwem mediów, takich jak komiks i gry video, nadal kosi hordy przyzwanych przez księgę umarłych, demonicznych deaditeów.
Zakładając dla zabawy, iż część z was nie ma pojęcia o czym piszę (choć jest to równie wątpliwe, jak apokaliptyczne proroctwa Majów), przybliżę krótko historię powstania filmów. Sam Raimi ze swym wieloletnim przyjacielem Brucem Campbellem postanawiają nakręcić horror. Mają pomysł, chęci i ambicje, brakuje im jednak małego zielonego trybika, bez którego nie sposób puścić w ruch pre-produkcyjną machinę. Przekonani o tym, że świat – choć jeszcze o tym nie wie – chce bawić się w towarzystwie opętanych przez demony zwłok, wpadają na chytry plan. Przyjaciele uznali, iż drogą do zdobycia pieniędzy na pełnometrażowy projekt jest przedstawienie nieufnym producentom dowodu swego reżyserskiego (Sam) i aktorskiego (Bruce) kunsztu. W 1978 roku swą premierę ma Within The Woods – półgodzinny, zrealizowany w oparciu o zadziwiająco małe fundusze film, mający stanowić przedsmak Martwego Zła. Pomysł okazuje się skuteczny. Cienkie strumyki gotówki zaczynają zasilać budżet The Evil Dead. Trzy lata po debiucie krótkometrażówki, Raimi i Campbell spełniają swe wielkie marzenie. Z początku kina nie chcą wyświetlać przepełnionego makabrą obrazu, jednakże przychylne opinie krytyków szybko przełamują barierę niepewności. Film pozostaje do dziś wielce cenioną za klimat i pomysłowość produkcją. Szybko okazuje się, że to dopiero początek celuloidowej ścieżki, na którą wkroczyli przyjaciele.
Reżyser po chłodnym przeanalizowaniu swego coraz popularniejszego dzieła, podejmuje decyzję o nakręceniu sequela. Choć słowo „sequel” wydaje się być tutaj nie na miejscu, ponieważ kontynuacja Martwego Zła została, co prawda, nazwana Evil Dead 2: Dead by Dawn, ale jest to raczej podręcznikowy przykład remake’u. W 1987 roku Ash Williams po raz kolejny staje oko w oko z dziećmi Necronomiconu. Jest to występ równie udany, jak ten pierwszy. Fabuła została rozbudowana a efekty specjalne dopracowane. Kinowa historia serii kończy się w 1993 roku legendarnym, slapstickowym horrorem zatytułowanym Army of Darkness – Armia Ciemności. Na produkcję filmu przeznaczono 11 milionów dolarów, przy czym dochód z dystrybucji wyniósł prawie dwa razy tyle. Na szczęście trzecia odsłona cyklu jest kontynuacją z prawdziwego zdarzenia. Podróże w czasie, wyprawa po przeklętą księgę umarłych, armie szkieletów szturmujące średniowieczne zamki i Bruce Campbell – jako Ash Williams – jeden z najciekawszych herosów filmów grozy. Zaprawdę „Armia Ciemności” jest synonimem frajdy w jej najwyższym stężeniu.
Naturalnie rynek komiksowy także został zaszczycony obecnością omawianego, szlachetnego monarchy. Tytułów tematycznych jest de facto aż tyle, że materiału do recenzji starczy na cały cykl. Ash kosił srogim spojrzeniem legendy slasherów – Freddy’ego Krugera i Jasona Voorheesa; walczył u boku seksownej Xeny; ratował nadzieję demokratów – Prezydenta Obamę; polował też na nieumarłe wersje bohaterów Marvela i abominacje Reanimatora – Herberta Westa. Dziś na ruszt wrzucam jednak dwie pozycje, będące bezpośrednimi adaptacjami filmów.
Pierwszym wydawnictwem, które przeniosło Asha na strony komiksowego medium było – Dark Horse Comics. DH odpowiada za obie istniejące dziś adaptacje, jednak może zdarzyć się, że posiadany przez was egzemplarz Army of Darkness, opatrzony będzie logiem Dynamite Entertainment. Jest to konsekwencją przejęcia przez Dynamit praw autorskich do tytułu. Co ciekawe, komiksy trafiły do sklepów w kolejności odwrotnej niż filmy. Najpierw w roku 1992-93 ukazały się trzy części Armii Ciemności (dziś dostępne w wersji TP wydanej przez Dynamite), natomiast czteroodcinkowa mini-seria Martwe Zło pojawiła się dopiero w roku 2008, nakładem Dark Horsea (podobnie jak pierwszy druk Armii). Oba te komiksy łączy nazwisko artysty, który zgodził się wykonać ilustracje. Rysunki Johna Boltona pasują do tematu, niczym chityna do kraba. Perfekcyjnie oddają klimat horroru. Co prawda premiery obu tytułów dzieli wieloletnia przerwa, ale wynikająca z tego faktu graficzna dysproporcja, korzystnie podkreśla zmianę stylistyki, która z części na część następowała w filmowym pierwowzorze. Przymatowiałe, utrzymane w ciemnej tonacji rysunki z AC, wspaniale współgrają z pełnym groteskowej, mrocznej fantastyki scenariuszem. W Evil Dead natomiast, grafiki są bardziej „soczyste”, co czyni sceny gore (z których znana była wersja kinowa) bardziej wymownymi.
Specjalnie unikałem do tej pory wywodów na temat fabuły filmów po to, by przybliżyć ją w kontekście ich wersji rysunkowych. Scenariusz komiksu Martwe Zło przygotowany został przez Marka Verheidena w porozumieniu z Samem Raimi. Jest to dość wierny przekład oryginalnej fabuły. Ash Williams z grupą przyjaciół wybiera się na wycieczkę w góry stanu Tennessee. Bohaterowie zatrzymują się w odizolowanej leśnej chacie. Zwiedzając piwnicę domostwa, natrafiają na tajemniczą księgę oraz dyktafon z zapisem sesji badawczej naukowca, tłumaczącego tom Nyturan Demonta (w dalszych częściach nazywany wprost – Necronomiconem). Inkantacje sączące się z odtworzonego przez przyjaciół nagrania, zasiedlają okoliczne lasy drapieżnymi, kandariańskimi demonami. Monstra usilnie pragną zagnieździć się w ciałach ludzi odpowiedzialnych za przerwanie ich głębokiego snu. Scenarzysta urozmaicił fabułę komiksu o krótkie wizje życia bohaterów sprzed wizyty w przeklętym lesie.
Wydanie TP które posiadam jest solidne. Nawet po kilkukrotnej lekturze, nie widać na nim żadnych śladów zużycia. Początki rozdziałów oznaczone są dużymi okładkami wersji zeszytowej. Tomik zakończony jest niezbyt ciekawym, dwustronicowym komentarzem scenarzysty i kolekcją szkiców Boltona. Jeśli uważacie się za fanów The Evil Dead, zaopatrzcie się koniecznie w komiks. Znajdziecie w nim wszystko czego od adaptacji może oczekiwać zwolennik filmów. Również maniacy grafiki nie powinni przeżyć zawodu. John Bolton podszedł do ilustrowania komiksów z dużym profesjonalizmem. Wszystkich niezdecydowanych odesłałbym jednak pod inny adres – domowy seans z oryginalnymMartwym Złem jest lepszym pomysłem, niż lektura bardzo odtwórczego (wbrew zawartym we wstępie słowom Verheidena) komiksu.
Trochę inaczej ma się sprawa z Army of Darkness. Ten komiks jest również szczegółową adaptacją kinowego obrazu, jednak dynamiczna, kapitalnie zilustrowana przygoda w średniowiecznej, opanowanej przez nieumarłych Europie, okazuje się czytadłem o niebo (czy raczej piekło) lepszym, niż hermetyczny, umiejscowiony w leśnej chacie horror.
Ash wciągnięty zostaje przez demoniczny portal, który otworzył się nad nawiedzonym lasem. Przerażony, przemierza czas i przestrzeń, by ostatecznie wylądować w Anglii czasów „magii i miecza”. Natychmiast zostaje uwięziony przez zbrojne siły lokalnego władcy – Artura. Wyposażony w gadżety z przyszłości, wkrótce zaskarbia sobie przychylność podstarzałego maga. Mędrzec informuje bohatera, iż odszukanie koszmarnego Necronomiconu jest jego jedyną nadzieją na powrót do domu. Ash postanawia podjąć się niebezpiecznej wyprawy…
Wydany przez Dynamite trade paperback jest elegancką, starannie klejoną pozycją. Jeśli zastanawiacie się nad kupnem, o techniczną jakość wydania możecie być spokojni. Część fabularną poprzedza prolog, opowiadający o historii filmów. Rolę epilogu pełni natomiast, całkiem przyjemny wywiad z odtwórcą roli Asha – Brucem Campbellem. Imiona Sam i Ivan Raimi, towarzyszą na okładce artyście Johnowi Boltonowi, ponieważ scenariusz filmu przełożono bezpośrednio na strony komiksu. Mogę z czystym sumieniem polecić „Armię” wszystkim miłośnikom dark fantasy, którzy widzieli oryginał oraz tym, którzy jakimś przedziwnym trafem, nie obcowali jeszcze z pancernym kikutem Króla Horroru.