Spisek przeciwko ludzkiej rasie – recenzja

29 listopada 2015 | Książki, Patronat, Recenzje, Spisek przeciwko ludzkiej rasie, Thomas Ligotti | 0 comments | Autor:

ligotti_spisek_okladka
Thomas Ligotti

Spisek przeciwko ludzkiej rasie

Okultura, Warszawa 2015

Świat jest dobrym miejscem. Z taką mądrością, sprzedawaną przez starsze pokolenia, wchodzimy w życie. Świat jest dobrym miejscem, a życie to piękny cud – powtarzają nam za młodu jak mantrę, tak długo, aż przyjmujemy to twierdzenie za aksjomat.

Później wprawdzie następuje dojrzewanie (czyt. odzieranie ze złudzeń), ale ta jedna prawda (trzeci typ w klasyfikacji prawd według Tischnera) trwa przy nas wierniej niż wszy na głowie kloszarda. Czasami może coś podkopie, nadwyręży tę pewność, na przykład śmierć kogoś bliskiego, news o fali tsunami spłukującej setki istnień z radości plażowania w niebyt, informacja o zamachu, o śmierci jakiegoś dziecka, o wojennych rzeziach w odległych krainach, i tak dalej. Jednakże wytresowani do uznawania aksjomatyczności twierdzenia, że świat jest piękny i dobry, wykonujemy – podświadomie – tytaniczną pracę, której jedynym celem jest ocalić ten pogląd, tak byśmy mogli przekonanie o wspaniałości świata i cudowności życia zabrać ze sobą do grobu, a wcześniej nakarmić nim następne pokolenie, tak jak naszymi ciałami będziemy karmić robactwo.

Cóż, jakie by fakty w nas nie uderzyły, jakie okoliczności by nie sypnęły nam piachem w oczy, wystarczy odprawić rytuały żalu bądź oburzenia, by wrócić do normy dobrego samopoczucia i ocalić kluczowy dla nas pogląd. Wspomaga nas w tym cywilizacyjny przemysł. Możemy ze spokojem zjeść romantyczną kolację przy świecach, udając, że nic a nic nie wiemy, ile cierpienia trzeba było wygenerować dla sytej radości tej jednej chwili; wszak świat jest pięknym miejscem, a życie cudem. Życie jest dobre i smakowite.

Obrona przekonania o pozytywnej wartości istnienia niektórym przychodzi łatwiej (tych nazywamy optymistami), innym trudniej, a niektórzy – czarne owieczki w stadzie przeżuwającym kolejne dni istnienia – decydują się je odrzucić. Jest ich niewielu, ale – jak każda nieliczna grupa – muszą mieć dobre argumenty, by uzasadnić swój wybór (wybór większościowy uzasadnienia nie wymaga, gdyż uzasadnia sam siebie, nieprawdaż?). Thomas Ligotti stworzył dla nich przewodnik.

Spisek przeciwko ludzkiej rasie – spisek piętrowych fikcji, strategii obronnych, metod okłamywania samego siebie, produktywnego kontrolowania poziomu niepokoju; spisek zadzierzgnięty przez nas samych, ale bez naszej woli; dla naszego ocalenia, które staje się naszym piekiełkiem. Ligotti, przyjmując za patronów luminarzy filozoficznego pesymizmu, demaskuje go, dokonując przy okazji wspaniałej rekapitulacji tradycji „ciemnej idei”. Ze swadą i humorem (chorobliwie czarnym, przyznajmy) prowadzi nas niczym Wergiliusz Dantego przez kolejne kręgi piekła, które nazywamy najlepszym ze światów – światem samoświadomego życia.

Książka Ligottiego, wbrew krążącym gdzieniegdzie opiniom, nie jest książką stricte filozoficzną, na konsekwencję i chłód filozofowania nie pozwala Ligottiemu temperament. Zbyt mało tu precyzji pojęciowej, by mówić o dyskursie akademickim, za dużo szarżowania metaforą, intuicyjnego traktowania języka (i zbyt dużo emocji). A jednak (a może właśnie dlatego) czyta się ten esej z wypiekami na twarzy, nawet jeżeli pesymistyczny ekstremizm autora budzi w nas sprzeciw. Ekstremizm to słowo o tyle dobre, że Spisek jest książką-bombą, pracą z założenia wywrotową, która ma nas wyrwać ze strefy komfortu i zdruzgotać. Ligotti nie mówi wprawdzie nic odkrywczego, ale mówi tak, jak nikt przed nim, wspomożony siecią kontekstów rozciągającą się od filozofii Zapffego, Schopenhauera, Mainländera czy U. G. Krishnamurtiego, przez prozę Tołstoja, opowiadania Lovecrafta i klasykę filmowej grozy, pokroju Inwazji porywaczy ciał. Mówi gorączkowo, a jednocześnie konsekwentnie, nie zostawiając miejsca na sprzeciw czy choćby oddech. Mówi żywiołowo, zaraźliwie, a jego oskarżycielska tyrada, skierowana także przeciwko tobie, hipnotyzuje. Możliwe, że to jest najbardziej problematyczny aspekt Spisku, który zdaje się być momentami książką dewastującą czytelnika w sposób intencjonalny, jakby Ligottiemu sprawiało dziką, rozpaczliwą przyjemność dokręcanie śruby aż po opór materiału. A mimo to wszyscy, dla których presja produktywnej radości, otępiający bełkot przywódców religijnych i politycznych, przymus noszenia gęby błogiego zadowolenia, są trudne do wytrzymania, w Ligottim odnajdą swego terapeutę. W końcu – powiedzmy za Samuelem Beckettem – urodziliśmy się i to nas zgubiło. Prawda może nas nie wyzwoli, może nie poczujemy się od niej lepiej, ale mimo wszystko dobrze czasami dopuścić do siebie myśl, że będąc żywym siedzi się po uszy w gównie. Wbrew pozorom ta myśl jest bardzo higieniczna.

Być może esej Ligottiego najlepiej przeczytać zanim sięgnie się po jego opowiadania – pisarz, dokonując syntezy myśli pesymistycznej, dokonał przy okazji egzegezy swojej twórczości, ujawniając jej źródła, mechanikę i napędzające ją motywy.

To jednak drugorzędne. Najważniejsze jest to, jak tekst pracuje, jak działa. A tu trzeba powiedzieć, bez zbędnego przeciągania, że Ligotti napisał książkę, która boli. I śmieszy. I boli. Jak życie. To cudowne, wspaniałe życie, które wciąż ubieramy w zaklęcia, by móc je akceptować.

Wojciech Gunia

Zamów książkę