Przyszła na Sarnath zagłada – recenzja

29 czerwca 2016 | Książki, Patronat, Przyszła na Sarnath zagłada, Recenzje | 0 comments | Autor:

sarnath_zaglada

Tytuł: Przyszła na Sarnath zagłada

Autor: H. P. Lovecraft

Data wydania: 5 lipca 2016

Wydawnictwo: Vesper

Liczba stron: 625

Przekład: Maciej Płaza

Ilustracje: Krzysztof Wroński

Spis treści: KLIK

Cena: 49,90 PLN (miękka okładka), 59,90 PLN (twarda okładka)

Oprawa: miękka/twarda

Pod pewnymi względami mniej, pod innymi bardziej zaskakujące powodzenie Zgrozy w Dunwich sprawiło, że kwestią czasu stało się ogłoszenie kontynuacji zbioru. Wydawnictwo Vesper musiało jedynie po raz kolejny zwerbować architekta sukcesu, tłumacza Macieja Płazę, którego przekład doceniła redakcja prestiżowego pisma „Literatura na świecie” oraz rzesza czytelników Lovecrafta w Polsce, a także znaleźć odpowiedniego wykonawcę szaty graficznej drugiego tomu (za oprawę pierwszego odpowiadał John Coulthart, uznany w kręgu wielbicieli Lovecrafta artysta). Ponieważ Płaza, oprócz wielkiej fachowości i wysmakowanego podejścia do języka, jest także wielbicielem opowieści niesamowitej (o której to pasji dzieli się obficie w udzielonym dla naszego serwisu wywiadzie), nie wahał się długo i powrócił do światów pisarza z Providence. Następcę Coultharta wybrano zaś drogą konkursu i trzeba przyznać, że znaleziono ogromny talent. Ale po kolei.

Ponieważ pierwszy tom był opracowany jako całość i w 2012 roku prawdopodobnie mało kto w wydawnictwie myślał o jego kontynuacji, w Zgrozie w Dunwich znalazły się w zasadzie wszystkie utwory kanoniczne Lovecrafta. Nie oznacza to, że 625 stron zbioru Przyszła na Sarnath zagłada wypełniają utwory słabe. Weźmy choćby cykl fantasy, czyli magiczne wędrówki przez krainę snów: tutaj otrzymujemy go w zasadzie w całości (nie licząc – tu niezrozumiała decyzja tłumacza – Kotów Ultharu oraz – tu decyzja jak najbardziej godna pochwały – Poprzez bramy srebrnego klucza). Nie jest to typowy Lovecraft, znany z kosmicznej grozy, mrocznych ksiąg, łusek, macek i odrażających kultów (chociaż te w całym zbiorze także się pojawiają! na przykład Zgroza w Red Hook czy Coś na progu), ale każdy kochający literaturę doceni piękno Wędrówki Iranona czy przecudnej i mrocznej zarazem baśni (powieści inicjacyjnej?), jaką jest Ku nieznanemu Kadath śniąca się wędrówka. Oprócz tego cyklu znajdziemy w tomie tak smakowite kąski jak: krwisty pastisz Reanimator Herbert West; jedno z pierwszych podejść Lovecrafta do fantastyki naukowej, a zarazem bodaj jedyne do wampiryzmu, czyli Opuszczony dom; klasyczny już makabryczny Model Pickmana; jako dodatek zaś – co chyba powinno stanowić jeden z najsilniejszych magnesów dla wielbiciela literatury grozy – obszerny esej Nadprzyrodzona groza w literaturze, wreszcie porządnie przetłumaczony, bez skrótów, z obszernym opracowaniem bibliograficznym Macieja Płazy, które składa się na rewelacyjny przewodnik po książkach, w których należy szukać polskich wersji wymienionych w tekście utworów.

Wprawdzie znakomitość przekładu podkreślałem sam w powyższych akapitach, ale żeby nie być gołosłownym, proszę spojrzeć na taki oto cytat:

Wyżej, coraz wyżej jaśniało mrugające światło, aż wtopiło się między ciała niebieskie naokoło zenitu i z upiorną szydliwością łypało w dół na skrzydlate zastępy. Cały północny pejzaż pod nim był już tylko czernią – straszną kamienną czernią sięgającą od nieskończonej głębi ku nieskończonym wyżynom, z tym jednym bladym, drżącym błyskiem przycupniętym w nieosiągalnej dali, na skraju pola widzenia. Carter bacznie przyglądał się temu światłu, aż wreszcie dopatrzył się, w jaki rysunek układa się jego atramentowe tło rozpostarte na tle gwiazd. Otóż na szczycie tytanicznej góry znajdowały się wieże – straszliwe kopulaste wieże w niezdrowych spiętrzeniach i skupiskach, przekraczające wszelki wyobrażalny kunszt ludzki, blanki i galerie cudowne i groźne; wszystko to rzucone drobną czarną kreską na gwiezdny pszent jaśniejący złośliwie w najdalszym skraju widzenia. Zwieńczeniem tej najbezkreśniejszej z gór było więc zamczysko, niewyobrażalne dla zwykłego śmiertelnika – właśnie w nim jaśniało owo demoniczne światło (przeł. Maciej Płaza, Ku nieznanemu Kadath śniąca się wędrówka, w: Przyszła na Sarnath zagłada, s. 429).

Ażeby różnicę względem przekładów wydawanych kiedyś uczynić dobitną, ten sam fragment przytoczę w poprzednim dostępnym na polskim rynku tłumaczeniu tej powieści:

Światło unosiło się coraz wyżej, aż pokryło się z zenitem i mrugało złośliwie na lotników. Cała północ pod nimi była teraz jedną czernią; przerażającą, kamienną czernią od nieskończonych głębi do nieskończonych wysokości, mrugając tym bladym światłem na samym szczycie. Carter przyglądał się uważnie światłu i zobaczył w końcu, co jest jego tłem wśród gwiazd. To były tytaniczne wieże szczytów gór; wieże górujące w sposób straszliwy nad przerażającymi warstwami, zgromadzonymi w coś przekraczającego wszelkie dzieła ludzkie; blanki i tarasy cudów i zagrożeń ociekających czernią na tle gwiezdnego pszent, który migotał złowieszczo na granicy widoczności. Góry zwieńczone były zamkiem, którego śmiertelnik nie mógł sobie nawet wyobrazić; w nim jaśniało demoniczne światło (przeł. Andrzej Ledwożyw, W poszukiwaniu nieznanego Kadath, w: Sny o terrorze i śmierci, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2008, s. 255).

Przeczytanie po pierwszym fragmencie drugiego jest jak runięcie w dół literackiej otchłani. Płaza dorównał pięknu utworów oryginalnych, nie opuścił żadnego zdania, na co poważyli się poprzedni translatorzy (warto porównać z oryginałem choćby poprzednie przekłady Reanimatora Herberta Westa – sam tytuł, dłuższy, pełniejszy w porównaniu z wcześniejszymi, pokazuje, że tekst coś odzyskał); ponadto poprawił mniej lub bardziej drobne błędy i nieścisłości w tytułach opowiadań (na przykład: Inni bogowie zamiast dawnych Zewnętrznych bogów; pierwotne Pod piramidami zamiast zaproponowanego przez „Weird Tales” Uwięzionego wśród faraonów; Dziwny dom wysoko wśród mgieł zamiast Dziwnego, wysokiego domu wśród mgieł czy cytowane już Ku nieznanemu Kadath śniąca się wędrówka).

Na zakończenie zaś tłumacz uraczył nas kolejnym fascynującym posłowiem, w którym oszczędza czytelnikowi ponownego wglądu w biografię Lovecrafta (mieliśmy ją w pierwszym tomie), zapraszając za to do specyficznej sesji interpretacyjnej twórczości pisarza z Providence. Niektórych być może zdziwi przedstawione tam rozumowanie Płazy, aczkolwiek warto zwrócić uwagę, że stanowi ono jedynie podkreślenie ważnej, choć zapomnianej reguły: że doświadczanie niesamowitości, poczucie grozy nadprzyrodzonej bierze się z potrzeb lub skłonności quasi-religijnych, mistycznych człowieka; może nie tyle potrzeb, co potencjalności do odczuwania numinosum, czyli „czegoś radykalnie odmiennego, irracjonalnego, a przez to nie dającego się wysłowić, możliwego do opisania jedynie za pomocą uczuć, jakie wywołuje w człowieku, który go doświadcza: dziwności i niesamowitości, a przede wszystkim (…) mysterium tremendum i mysterium fascinans” (s. 604), czyli poczucia tajemnicy straszliwej, a jednocześnie fascynującej, przyciągającej. W 1917 roku wrażenia te, choć w nieco odmiennym kontekście, opisał dokładniej niemiecki filozof Rudolf Otto w książce Świętość: elementy racjonalne i irracjonalne w pojęciu bóstwa, a ostatnio w odniesieniu do literatury grozy przypomnieli je Thomas Ligotti w Spisku przeciwko ludzkiej rasie, a także Mikołaj Kołyszko w pracy Groza jest święta. Wspomniałem, że niektórych taka interpretacja Lovecrafta może dziwić, wszak był on zatwardziałym ateistą i materialistą (w sensie filozoficznym). Jednakże pomyślą tak ci, którzy nie znają specyficznej, mistycznej niemalże wrażliwości HPL-a na grozę i piękno, wyrażanej przezeń nie tylko w być może trudno dostępnych na polskim rynku listach, ale i w niektórych osiągalnych utworach. I nie trzeba czytać między wierszami: poczucie numinosum jako elementu niezbędnego dla literatury niesamowitej Lovecraft opisuje czarno na białym choćby we wstępie do Nadprzyrodzonej grozy w literaturze, nazbyt obszernym, aby go tutaj zacytować (s. 496-500). Zresztą, nie będę omawiał całego posłowia Macieja Płazy, które dokładnie temat przerabia. Już dla tego jednego tekstu warto zaopatrzyć się w niniejszy zbiór.

Do warstwy literackiej nikt zatem nie powinien mieć zastrzeżeń, odpowiedzialny za nią był ten sam człowiek co poprzednio i swoją pracę wykonał koncertowo. Ponieważ w Zgrozie w Dunwich wszyscy docenili także pieczołowitość opracowania graficznego, warto zapytać, na jakim poziomie stoi pod tym względem Przyszła na Sarnath zagłada. Tym razem za ilustracje odpowiadał nasz rodak, Krzysztof Wroński (którego debiut powieściowy, Czarnego boga, objęliśmy patronatem jeszcze nie wiedząc, że drzemie w nim tak wielki talent graficzny), i, jak dla mnie, pod wieloma względami przewyższył ilustracje Coultharta. Mam wrażenie, że od strony technicznej próbował stworzyć coś podobnego, zapewne aby nie odbiec nazbyt od klimatu i formy Zgrozy w Dunwich, jednakże sama treść ilustracji naznaczona jest odmienną wrażliwością. Być może wynikło to z doboru tekstów w zbiorze, bowiem na obrazach mniej niż u Coultharta diabelstw, potworności, macek, a dzięki temu mniej chaosu, więcej za to elementów symbolicznych, okręgów, magicznych znaków, które stanowią tło dla oszałamiająco precyzyjnej kreski tematów głównych. Proszę chociażby spojrzeć na drobiazgowość okładki w powiększeniu (proszę w nią kliknąć):

sarnath_zaglada

Dzięki takim grafikom książka ma charakter bardziej fantastyczny i tajemniczy niż plugawy i odrażający, co w kontekście przeważania utworów opisujących krainy snów jest jak najbardziej pożądane. Skoro już o tym mowa, przyjrzyjmy się narysowanej przez Wrońskiego mapie tej dziedziny rzeczywistości:

kraina_snow_wronski

Cudowna. Dodatkowo strony tytułowe każdego opowiadania oraz większość stron końcowych zdobią nieduże kamee podkreślające gwiezdno-magiczny charakter książki. Można by pomyśleć, że zbiór nie ma wad, jednakże wydaje się, że grafikowi zrobiono wielką krzywdę, za bardzo przyciemniając niektóre ilustracje. Kiedy już weźmiecie książkę do ręki, zwróćcie uwagę na sam dół okładki, tuż obok logo wydawnictwa; i porównajcie ten fragment z grafiką zamieszczoną wyżej, w tej recenzji. Był Carter na nocnej zmorze, nie ma Cartera.

Ta jedna wpadka oczywiście nie przekreśla całej książki Przyszła na Sarnath zagłada, a nawet – biorąc pod uwagę doskonałość pod każdym innym względem – nie kładzie się na niej żadnym mroczniejszym cieniem. Pozycja została wydana nadzwyczaj starannie, jest dostępna w dwóch wersjach okładki: twardej i miękkiej, a kiedy już wyjdzie w wersji elektronicznej, zadowoli chyba wszystkich i ewentualny malkontent musiałby mieć naprawdę mnóstwo złej woli, żeby wyrzekać. Niektórzy już pytają, czy będzie trzeci tom. Maciej Płaza na spotkaniu 23 czerwca w Poznaniu przyznał, że musi od Lovecrafta nieco odpocząć, bo całe lata w tak zażyłej relacji z jednym autorem to jednak za wiele. Zresztą – co takiego miałoby się znaleźć w kolejnym tomie? Chyba cały margines literacki, jaki pozostał, oraz opowieści pisane lub poprawiane na zlecenie dla innych autorów. Nie myślmy jednak o tak dalekiej przyszłości i rozkoszujmy się tą książką, gdyż wiele miesięcy oczekiwania zostało wynagrodzone w pełni.

Mateusz Kopacz