Producent: Wanadoo
Wydawca: Wanadoo
Rok wydania: 2002
Gatunek: Przygodowa

Firma Wanadoo nieśmiało od czasu do czasu wydaje gry przygodowe oscylujące w klimatach grozy, z których najpopularniejsza była seria Dracula. Mimo to, większość produkcji tego zespołu przechodzi zapomnianych i niedocenionych. Nie zmieniła tego stanu również wydana w 2002 roku gra Necronomicon: the Dawning of Darkness. I mimo upływu lat zastanawiam się dlaczego, bowiem mamy tu do czynienia z programem niewątpliwie udanym.

Akcja gry rozpoczyna się w roku 1927, w małym miasteczku Pawtuxet. Główny bohater, w którego przyjdzie wcielić się graczowi, William H. Stanton zostaje poproszony przez dziwnie zachowującego się przyjaciela, Edgara Witcherleya, o przechowanie tajemniczego, cylindrycznego przedmiotu. Jakiś czas później w domu bohatera zjawia się doktor Robert Egelton, lekarz młodego Witcherleya. Informacje, jakie przekazuje Santonowi, sprawiają iż ten postanawia wyruszyć na poszukiwania przyjaciela.

Fabuła gry nawiązuje luźno do opowiadań Koszmar w Dunwich i Szepczący w ciemności, choć wpleciono tu sprytnie kilka innych wątków klasycznych dla H.P. Lovecrafta, w tym pochodzące z powieści Przypadek Charlesa Dextera Warda. Naszym zadaniem jest rozwikłać zagadkę obłędu Edgara Witcherleya. Gra opiera się na schemacie wykorzystanym przez twórców w serii Dracula, a więc rozgrywkę obserwujemy oczyma bohatera, skokowo poruszając się pomiędzy kolejnymi lokacjami, te zaś wykonano znakomicie, mimo upływu lat, wciąż robią wrażenie, szczególnie zaniedbane ulice Pawtuxet. Oczywiście, razi obecnie duża stateczność całości i pustka ziejąca ze wspomnianych ulic (jedyne postacie jakie spotykamy w grze, to te, z którymi można wejść w interakcję). Paradoksalnie, to także wpływa korzystnie na odbiór programu, bowiem mroczne scenerie, liczne i udana przerywniki filmowe, wsparte nie nachalną, lecz sugestywną muzyką, choć trącą nieco archaicznością, dodają tym samym specyficznego smaczku całej historii. A ta rozkręca się powoli i… I nic. Nie mamy tu gwałtownych zwrotów akcji czy obrzydliwych scen (no, może poza jedną w katakumbach), twórcy postawili na klasyczną grozę i na klaustrofobiczny klimat niepokoju oraz zacieśniającą się pętlę lęku. Fabuła zaś doprowadzi nas do rozwiązania zagadki w sposób typowy dla Samotnika z Providence, co jednak ciekawe, zaoferuje nam także dwa możliwe zakończenia. Dziś to już standard, w dniu premiery gry, niekoniecznie.

Nie sposób przemilczeć jednak kilku wad programu, które z kolei są standardem Wanadoo Studios. A te sprowadzają się do zbyt łatwych w większości zagadek (znaleźć notakę, porównać zapiski, przepytać rybaka), poprzetykanych kilkoma trudniejszymi, związanymi już ściśle z Lovecraftem (labirynt Przedwiecznych, przyrządzanie tajemnych eliksirów). Całość zaś przy dobrych wiatrach można ukończyć w dwie godziny. Jak na grę przygodową, to zdecydowanie za krótko. Ale jak już wspomniałem, podobny problem nękał serię „Dracula”.

Podsumowując, mimo upływu czasu, widać, że grę stworzyli pasjonaci, zorientowani w temacie, którzy w ten sposób chcieli złożyć hołd jednemu ze swoich ulubionych autorów. Znakomita gra dla tych, którzy lubią gdy nic nie dzieje się zbyt szybko (tylko finał wymaga od nas wywiązania się z zadania w określonym czasie), a klimat grozy sączy się jedynie leniwie miast atakować gwałtownie. Poza tym, nigdy dotąd, i nigdy później, żadna gra nie pozwoliła mi przemierzyć niegeometryczne korytarze, porozmawiać z cylindrycznie napędzonym mózgiem czy odkryć siedzibę Przedwiecznych. Mój obiektywizm jest więc całkowicie zatracony. Jako miłośnik przygodówek i Lovecrafta polecam ów program każdemu o podobnych upodobaniach.

Łukasz Radecki