autor: S.T. JOSHI
źródło: „Lovecraft Studies”, nr 22/23 (jesień), 1990, str. 49-50.
W opublikowanym jakiś czas temu artykule Wheeler Winston Dixon[1] pisał: „Lovecraft jest pomniejszej klasy autorem, choć w ograniczeniu do swej dziedziny stanowi wyjątkowy talent. To bynajmniej nie przytyk do jego umiejętności, lecz w porównaniu z jemu współczesnymi – pisarzami takimi jak Hemingway, Fitzgerald, Stein czy nawet Lewis – Lovecraft stanowi wyraźnie słabszy głos epoki. Głos ten jednakże wciąż pozostaje niezwykły i wyjątkowy”. Muszę podkreślić, że artykuł w całości był Lovecraftowi przychylny; Dixon jednakże, podsumowując bezdyskusyjnie, że Lovecraft nie był „najwyższej klasy pisarzem”, zdaje się jednocześnie ustanawiać pewne standardy i wprowadzać definicję wielkiej, poważnej literatury. Tego rodzaju definicja, nie kłócąca się z powszechnie przez wielu pisarzy i krytyków przyjętymi poglądami, zdaje się wyglądać następująco:
Twierdzę jednak, że Lovecraft był jednym z pierwszych, którzy przeciwstawili się dominacji literackiego zboczenia, które można nazwać humanocentryzmem. To, co Lovecraft chciał przekazać, brzmi następująco: Czy ludzkie istoty są na tyle ważnym tworem, by skupiać na nich uwagę? Jeśli rzeczywiście literatura ma służyć zajmowaniu się „poważnymi problemami”, czy życie codzienne ludzkich istot (albo chociażby cała historia ludzkiej rasy) może stanowić jakikolwiek „poważny problem”? Na te pytania Lovecraft odpowiadał głośnym „nie”.
Nie jestem w stanie pisać o «zwykłych ludziach», ponieważ ci w żadnym wypadku mnie nie interesują”, pisał Lovecraft w 1921 r. „Relacje międzyludzkie mnie nie zajmują. Dopiero stosunek człowieka do Wszechświata – do nieznanego – jest w stanie wzbudzić w mym umyśle iskrę twórczej wyobraźni. Humanocentryczna postawa jest mi zupełnie obca, nie jestem bowiem w stanie choćby zrozumieć tej krótkowzroczności, przyczyny skupienia uwagi wszystkich na ziemi, a ignorowania tła Wszechświata.
To właśnie z tego punktu widzenia wyewoluowała kosmiczna filozofia Lovecrafta, która stała się jądrem jego literatury. Łatwo spostrzec, że spośród postaci, które stworzył Lovecraft, żadna się nie wyróżnia; zabraniają tego zasady filozofii przezeń wyznawanej. W 1934 r. pisał: „Każda osobowość tego świata to efemeryczny pyłek, ograniczony z obu stron przez pospolitą nicość”. Sądzę, że powinniśmy zdać sobie w pełni sprawę z tego, jak wielki przełom w obowiązującej tradycji literackiej czyni Lovecraft. Czy pisarze pokroju Dickensa, Thackeraya, Trollope’a, lub chociażby Henry’ego Jamesa, Jamesa Joyce’a czy Virginii Woolf, kiedykolwiek podsumowali, że „każda osobowość tego świata to efemeryczny pyłek”? Czy choćby raz skonstatowali, że (cytując za „Srebrnym kluczem”[2]) „ślepy kosmos kręci się bez celu z nicości w nicość, i z czegoś na powrót w nicość, nie przejmując się, ani nie zdając sobie sprawy z życzeń czy wręcz istnienia rozumu, który zabłysnąwszy przez sekundę natychmiast gaśnie w jego mroku”? Żarowi ludzkich namiętności Lovecraft przeciwstawiał chłód zewnętrznej pustki. Szczególnie ciekawym jest fakt, że pisząc z umiarkowanym uznaniem o współczesnym mu Williamie Faulknerze, jednocześnie krytykuje jego „filozofię przywiązywania zbyt wielkiej uwagi do ludzkich osobowości i uczuć”. Wszystko to przemawia za tym, że Lovecraft ukształtował swą niehumanocentryczną wizję świata całkiem świadomie i uczynił tak ze względu na wymagające tego podejścia naukowe odkrycia. Ludzie w istocie niewiele znaczą przy rozmiarach Wszechświata; czyż nie powinno być literatury, która odzwierciedlałaby ten fakt?
Środki, za pomocą których Lovecraft pragnął nakreślić swą wizję Wszechświata, można określić mianem mizantropijnej opowieści grozy. Już w 1923 r. Lovecraft pisał: „Jedynie cynik jest w stanie stworzyć horror – za każdym arcydziełem bowiem kryje się dynamiczna demoniczna siła, pogardzająca ludzką rasą i jej złudzeniami, dążąca do wyśmiania jej i rozbicia na kawałki”. Lovecraft później spuścił trochę z tonu i przyznawał, że nie jest ani mizantropem, ani pesymistą, lecz swego rodzaju „indyferentystą”, który kieruje się przekonaniem, że kosmosu „w ogóle nie obchodzą ani nadzwyczajne pragnienia, ani ostateczny dobrobyt komarów, szczurów, wszy, psów, ludzi, koni, pterodaktyli, drzew, grzybów, ptaków dodo czy jakiejkolwiek innej formy biologicznej energii”. Mizantropia Lovecrafta nie objawiała się otwartą nienawiścią, jak wcześniej u Jonathana Swifta czy Ambrose’a Bierce’a; oczywiście nigdy jej też w żaden sposób nie uzewnętrzniał (o jego niewyczerpanej uprzejmości, dobroci i wielkoduszności świadczą wszyscy jego przyjaciele). Można powiedzieć, że ta grzeczna obojętność dla ludzkich spraw była czymś w rodzaju czystszej postaci mizantropii.
Jak ta postawa przejawia się w jego utworach? Gdy widzimy Cthulhu wyłaniającego się z wód („Góra kroczyła czy też człapała”), nagle spostrzegamy, że ludzie pozostają w tej samej relacji z istotą, co mrówki z nami. Jeśli takie gigantyczne byty istnieją, jak możemy wierzyć w doniosłość ludzkiej rasy? Zatracamy również sens szczycenia się zdobyczami cywilizacji człowieka. Lovecraft uwielbia postulować haniebne pochodzenie naszego gatunku: w powieści „W Górach Szaleństwa” okazuje się, że to Stare Istoty – sporych rozmiarów beczułkowate istoty z głębin kosmosu, które skolonizowały naszą planetę eony temu – stworzyły wszelkie ziemskie życie (także ludzi) „czy to dla żartu, czy też może przez pomyłkę”[3]. W Widmie nad Innsmouth pada sugestia, że jesteśmy spokrewnieni z ohydnymi rybo-żabami zaludniającymi złowieszcze wody niedaleko Innsmouth w Nowej Anglii.
Lovecraft nigdy nie przepuszcza okazji, by uszczuplić ludzkie osiągnięcia. W Cieniu spoza czasu jest wzmianka, że wszyscy geniusze ludzkiej historii byli tak naprawdę wynikiem procesu zamiany umysłów z przedstawicielami „Wielkiej Rasy”, znacznie przewyższającej nas intelektem. Odchodząc od opowieści Lovecrafta czujemy się skrzywdzeni i poniżeni. Nie jesteśmy panami Ziemi; nie zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boga, nie ma bowiem „bogów”, jedynie pozaziemskie obce istoty; ludzka rasa jest skazana na wymarcie w ciągu paru tysięcy czy milionów lat. W skali czasu istnienia Wszechświata, sekundę temu nie istnieliśmy; za sekundę zaś kosmos całkowicie zapomni, że kiedykolwiek było coś takiego jak człowiek.
Nie jest to pocieszająca wizja, pogląd ten jednak stanowił niezbędny element filozofii Lovecrafta. Nawet jeśli nie podzielamy jego spojrzenia na świat, musimy przyznać, że Lovecraft sportretował je z najwyższym kunsztem, wyraziście i przekonująco. Czyniąc to, wykazał tym samym, że weird fiction przynajmniej posiada potencjał, by wejść na poziom zajmowany przez wielką sztukę, nawet jeśli tego typu literatura odrzuca „humanocentryczną postawę”. Nikt nie zaprzeczy, że Lovecraft zajmował się „poważnymi problemami”, a nawet „najpoważniejszym” z nich wszystkich, a mianowicie pytaniem: Co robimy we Wszechświecie?
Przełożył: Mateusz Kopacz
Przypisy:
[1] Ur. 1950. Doktor anglistyki Uniwersytetu w Rutgers, krytyk i historyk filmowy (przyp. tłum.).
[2] W przekładzie Roberta Lipskiego (przyp. tłum.)
[3] Przeł. Robert Lipski (przyp. tłum.)