Ogar i inne opowiadania – recenzja

20 października 2015 | Komiks, Recenzje | 0 comments | Autor:

image

Tanabe Gou, Ogar i inne opowiadania – recenzja

Wydawca: Studio JG
Ilość stron: 172
Format: A5

Jak ktoś mądrze kiedyś powiedział – z tłumaczeniami bywa tak, że albo są wierne, albo dobre. Chyba to samo można powiedzieć o adaptacjach. H. P. Lovecraft, jako autor swoisty, operujący rozbuchanym słownictwem, w tematyce i łączeniu fantastycznych konwencji nowatorski, ale w formie staroświecki, stanowi dla twórcy komiksowego wyzwanie nie lada. W końcu to, co tak plastycznie, a jednocześnie w zawoalowany sposób w jego opowiadaniach opisane, trzeba należycie zobrazować. I chyba najlepiej radzą sobie z tym zadaniem ci, którzy stawiają na powściągliwość, a nie dosłowność. Nie wyobrażam sobie lepszego ilustratora Lovecraftowskich koszmarów ponad Mike’a Mignolę, mistrza w operowaniu cieniem, mrokiem, graficznym skrótem i oszczędnymi kolorami.

Komiksów na podstawie Lovecrafta (wprost lub luźniej nawiązujących do niego) powstało wiele, niemniej trudno mówić o wysypie mang odnoszących się do koszmarów Cienia z Providence. Co prawda pierwszy być może mistrz japońskiego horroru komiksowego, Junji Itō, wprost wskazuje twórczość autora Szepczącego w ciemności, jako jedno z głównych źródeł swych inspiracji, ale to dopiero tomik Ogar i inne opowiadania Tanabe Gou jest pierwszą mangową adaptacją Lovecrafta, z którą polski czytelnik, za sprawą wydawnictwa Studio JG, może się zaznajomić.

Na warsztat poszły tutaj trzy znane, także w polskich przekładach, krótkie opowiadania Lovecrafta, dodajmy, nie wymieniane zwykle w pierwszym rzędzie najpopularniejszych jego opowieści. Wybór to jednak ciekawy, bo mamy tu do czynienia z trzema różnymi konwencjami. Otwierająca tom Świątynia to historia opowiedziana przez Karla Heinricha – dowódcę niemieckiego okrętu podwodnego – który musi zmierzyć się z tajemnicami i grozą zagubionej w odmętach oceanu budowli, pozostałości po dawnej cywilizacji. Tytułowy Ogar to z kolei utrzymana w konwencji grozy Edgara Allana Poego historia o plądrujących groby przyjaciołach, którzy zrabowawszy magiczny artefakt wpakowali się w straszliwe kłopoty. Dzieło wieńczy Zapomniane miasto, umieszczona gdzieś w realiach Bliskiego Wschodu opowieść o samotniku, który przemierzywszy pustynię trafia do przeklętego miasta zbudowanego przez obce istoty. Dostajemy więc wątki typowe dla Lovecrafta, często przez niego przywoływane w innych tekstach, a jednocześnie dość różnorodne i dające rysownikowi pole do popisu.

Jak się udało przedsięwzięcie zaproszenia Lovecrafta i jego menażerii do mangowego świata? Gou z konfrontacji z każdą z rysowanych przez siebie historii wychodzi obronną ręką. Mało tego – to nie tylko adaptacje, ale twórcze przełożenie nowelistyki Wielkiego Przedwiecznego literatury grozy na swoisty język graficzny, którym rysownik operuje w sposób mistrzowski, ale nie efekciarski. Autor mangi przede wszystkim rozumie, że odmienne w swych charakterze opowieści, potrzebują także różnorakiej oprawy. Czujemy zatem niemal podskórnie klaustrofobiczny niepokój i pełzającą zapowiedź nadchodzącego szaleństwa w Świątyni; poraża nas w końcu ogrom przywołanego w tytule miejsca, którego sekretów ostatecznie nie zgłębimy. Czuć atmosferę retro grozy w Ogarze i mistyczny klimat gotyckiej opowieści z okultyzmem w tle – na każdej niemal stronie witają nas czaszki i piszczele oraz zmurszałe, owiane jesienną żałobą grobowce. Zaginione miasto z finalnej historii wciąga nas mimowolnie w swe tajemnice, ukazując sekrety krwiożerczej cywilizacji, tyleż złowrogiej, co egzotycznej i niezrozumiałej. Dzięki Gou nie jesteśmy tylko czytelnikami i „podglądaczami”, ale udaje nam się wkroczyć do świata koszmarów Lovecrafta, okropnych i fascynujących zarazem.

Cień z Providence zarzuca nas potokiem słów, a autor komiksowej adaptacji stara się ograniczyć komiksowe dymki do minimum niezbędnego do prowadzenia narracji, jednocześnie dając „dojść do głosu” ilustracjom. Zdarza się, że na całych stronach nie znajdziemy niemal liter. I to działa. Potoczystość języka opowiadań została zastąpiona graficznymi detalami i działającym na wyobraźnię obrazowaniem, które ucieka od dosłowności. W końcu wizje Lovecrafta, mimo że przerażały swym ogromem i bliskością, drażniącą każdy zmysł, to przecież wciąż pozostawały „nienazwane” i „niewysłowione”, po prostu obce. Najbardziej boimy się tego, czego nie widzimy i nie rozumiemy do końca, wtedy nasz umysł podsuwa nam najbardziej przerażające wizje. Autor mangi pozostawia  czytelnikowi pewną dozę niezaspokojenia – nie wszystko nam wyjaśni, nie wszystko pokaże.

Bohaterowie Gou, podobnie jak ich literackie pierwowzory, pozostają ostatecznie w konfrontacji z pierwotną grozą dojmująco samotni. Śmierć, szaleństwo, zatracenie – to jedyne możliwości ucieczki, choć każdy z wyborów oznacza porażkę. Czytelnik mangi może się najwyżej domyślać, co kryje się za bramą chaosu, ale nigdy nie pojmie świata rozpościerającego się za nią. Mało kto, na miarę Tanabe Gou, potrafił w tak trafny sposób rozczytać Lovecrafta, a jednocześnie zaadaptować jego twórczość na własnych warunkach. Oby przygoda tego mangaki z klasyką literatury grozy trwała w najlepsze.

Paweł Lach