20 kwietnia 2014 | Film, Recenzje | 0 comments | Autor: Mateusz Kopacz
Tytuł: The Resurrected
Polski tytuł: Wskrzeszony
Rok powstania: 1991
Reżyseria: Dan O’Bannon
Scenariusz: Brent V. Friedman (na podstawie powieści H. P. Lovecrafta Przypadek Charlesa Dextera Warda)
Obsada: John Terry (jako John March), Jane Sibbett (jako Claire Ward), Chris Sarandon (jako Charles Dexter Ward / Joseph Curwen) i inni
Opis z filmweb.pl: Prywatny detektyw zostaje wynajęty do prowadzenia śledztwa dotyczącego szaleńca, którego zajmują eksperymenty nad martwymi ciałami.
RECENZJA
Sympatykom twórczości H. P. Lovecrafta, którzy interesują się również kinem, nie od dziś wiadomo, że trudno znaleźć dzieło filmowe na poziomie, które w pełni oddawałoby ducha opowieści mistrza grozy. Są nieliczne obrazy, które uzyskują pewną wartość dzięki zniekształceniu, transfigurowaniu wizji pisarza z Providence (Re-Animator czy Zew Cthulhu z 2005 roku), niemniej większość w ten sposób osiąga co najwyżej karykaturalne efekty.
Zapewne niektórych ten wstęp napełnił nadzieją, że może, może jednak zamierzam The Resurrected zaliczyć do pierwszej z wymienionych kategorii… Otóż nie. Wskrzeszony powiększa wielki wór z kiepskimi adaptacjami Lovecrafta, natomiast z komentarza na plakacie, że to jeden z nielicznych filmów, które w pełni oddają ducha literackiego pierwowzoru, można się uśmiać.
Ale nie chciałbym skazywać tej produkcji na całkowite pożarcie przez krytykę, gdyż w kategoriach filmu nieco gorszej klasy, od którego nie spodziewamy się wiele, dziełko to wyróżnia się przyjemnymi elementami, a może nawet jest całkiem w porządku, nie licząc kilku naprawdę słabych scen, przy których chowamy twarz w ręce. W porównaniu do takich katastrof jak The Unnamable produkcja O’Bannona broni się bez większych trudów.
Jako ekranizacja Przypadku Charlesa Dextera Warda produkcja ta jest – przyznam szczerze – zaskakująco wierna, a nawet istniejące rozbieżności, które mają na celu uwspółcześnienie i „uczłowieczenie” stylistyki (co w zestawieniu z „antykwarycznością” pierwowzoru wydawałoby się strzałem w stopę), wyszła całkiem przekonująco i razi tylko w paru momentach. O co mi chodzi z uwspółcześnieniem i „uczłowieczeniem”? Dla przykładu: szanownego doktora Willetta zastępuje chwacki prywatny detektyw John March z zespołem: cwaniackim asystentem i zabieganą, zaradną sekretarką; tegoż detektywa odwiedza żona (sic!) Charlesa Warda, pracownika koncernów kosmetycznych, zatroskana dziwnymi studiami męża nad przodkiem-czarownikiem, a zwłaszcza tym, że zdaje się on nie pamiętać o zbliżającej się rocznicy ślubu; oczywiście między żoną Warda a Marchem coś tam zacznie iskrzyć (o dziwo bez wielkich konsekwencji!), będzie też obowiązkowa eksplozja materiałów wybuchowych – i tak dalej, wszystko zgodnie z duchem dzisiejszego kina rozrywkowego.
(Uwaga, w dalszych akapitach pokusiłem się o przytoczenie kilku szczegółów z fabuły, które mogą popsuć oglądanie filmu) Poza tym jednak otrzymujemy zadziwiająco wierny obraz dzieła. Są reminiscencje z XVIII wieku, kiedy pierwszy raz pokonano Curwena, zostają znalezione dzienniki wraz z wyjaśnieniami, czym konkretnie zajmował się czarownik z Pawtuxet Valley, wspominani są czarnoksięscy znajomkowie tegoż, zachowana zostaje chronologia, a gdy bohaterowie schodzą do podziemi bungalowu Warda/Curwena, można poczuć namiastkę dreszczy, jakie wywoływała analogiczna scena w powieści Lovecrafta.
Niestety, Wskrzeszonego psuje kilka bałaganiarskich i czasem chyba niezamierzenie komicznych scen, na przykład: przy końcowym starciu w szpitalu psychiatrycznym można boki zrywać, a gdy March przywozi nieprzytomną Claire Ward po zajściach w podziemiach Pawtuxet Valley zachodzi zabawny dialog z lekarzem: LEKARZ: „Wie pan, przeżyła ciężki szok, nie będzie za wiele pamiętać”, MARCH: „Mam nadzieję, że nie będzie wiele pamiętać”, LEKARZ (po chwili milczenia): „Pan wiedział, że ona jest w ciąży?”
Efekty specjalne ograniczają się do jednego wybuchu (przesadzonego chyba po to, żeby oblizali się amatorzy filmów wojennych) oraz animacji (?) odrażających rezultatów zabaw z wskrzeszaniem Warda/Curwena. O ile same stwory swoją paskudnością sprawiają należyte wrażenie, to jednak starcia z nimi wyglądają bardzo groteskowo. Podsumowując: mimo że film pochodzi z początku lat dziewięćdziesiątych, efekty specjalne tkwią jeszcze głęboko w dekadzie wcześniej i nie wydają się wykonane w amatorski sposób z umysłem.
Tak się zastanawiałem, oglądając tę dość wierną oryginałowi produkcję: czy nie lepiej było pozostać wiernym pierwowzorowi do końca? Co zmieniło przeszycie kilku scen, aby odpowiadały pstrokatym tkaninom kina rozrywkowego? Nie sądzę, żeby podniosło to wartość Wskrzeszonego w oczach ludzi oczekujących prostoty kina sieczki i horroru klasy B, a zarazem jestem przekonany, że wzbudziło niesmak tych wielbicieli Lovecrafta, którzy chętnie obejrzeliby w końcu ekranizację wierną i obrazem, i duchem. Cóż, nie odradzam, dla sceny schodzenia do podziemnych laboratoriów Curwena naprawdę warto przyjrzeć się tej produkcji, ale poza tym proszę nie spodziewać się dzieła sztuki.
Mateusz Kopacz