22 września 2011 | Komiks, Recenzje | 0 comments | Autor: Marcin Sienny
Jeśli siedzicie w komiksach wystarczająco długo, i na tyle głęboko, że czytacie poświęcone im internetowe strony, z pewnością znacie scenarzystę Alana Moore’a, autora wielu kamieni milowych, znaczących kręte losy literatury obrazkowej. Wybaczcie, ale nie będę streszczał szczegółów życia pisarza, ani przybliżał przykładowych publikacji z jego bogatej biblioteki (na to przyjdzie czas kiedy indziej). Dziś skupię się wyłącznie na komiksie „The Courtyard” oraz powiązaniach tego dzieła z mitami Cthulhu.
Ostrzegam od razu, że nazwisko Moore jeszcze nie raz przeczytacie w tekstach dotyczących powiązań rysunkowych historii z pracami H.P. Lovecrafta. Pisarz ten, w wielu stworzonych na przestrzeni lat dziełach, nawiązywał do mitów Wielkich Przedwiecznych.
Muszę wyjaśnić, iż „Dziedziniec” nie przyszedł na świat jako scenariusz komiksowy – pierwotnie był to utwór prozaiczny. Opowiadanie „The Courtyard” chrzest wydawniczy przeszło w 1995 roku, jako element tomiku „The Starry Wisdom: A Tribute to H. P. Lovecraft”. W 2003 roku Antony Johnston z rysownikiem Jacenem Burrowsem (pod szyldem Avatar Press) przełożyli „Dziedziniec” na strony komiksu.
„Cholerny Moore i ci jego Wielcy Przedwieczni…”
Szczęśliwy jak niemowlak na paralotni, (czyli trochę bardziej niż bardzo ;)) ponieważ w dłoniach trzymam komiks jednego z moich ulubionych autorów, czerpiący garściami z dziedzictwa Lovecrafta (zacne combo, oj zacne) uchylam okładki… i mijając stronę tytułową dopada mnie pierwsza miła niespodzianka. Wyobraźcie sobie, że Garth Ennis, jeden z najbardziej cenionych, komiksowych scenarzystów naszych czasów, jest zmuszony napisać wstęp do dzieła swego największego konkurenta. Ma nie lada zgryz. Z jednej strony jest za sprytny, by popadać w czołobitne, pochwalne tony, z drugiej jednak jak najbardziej docenia rolę którą autor „Strażników” pełnił i pełni nadal na wydawniczym rynku. Postanawia podejść do tematu z typowym dla swych scenariuszy bezczelnym, przewrotnym dowcipem. „Przyozdabia” komplementy pod adresem Moorea sarkastycznymi, kąśliwymi docinkami, jednak robi to na tyle umiejętnie, że czytelnik nie ma wątpliwości co do prawdziwego przesłania żartobliwego tekstu. Ta zabawna i niepokorna rekomendacja była dla mnie nielichym zaskoczeniem. Nie ukrywam, że z miejsca nastroiła mnie bardzo pozytywnie do dzierżonego w strudzonych dłoniach zeszytu.
Komiks liczy sobie tylko 50 stron, ale pracy przy punktowaniu nawiązań do H.P. Lovecrafta mam co niemiara. „The Courtyard” może wydawać się krótki, ale przedstawiona w nim historia przewleka czytelnika przez całe oceany horroru. Nie jest to byle jaka opowieść o dzierżącym strzelbę, nieustraszonym kozaku, wesoło mierzącym w kierunku bezpruderyjnie ukazanych potworów. O nie, to nie ten adres. Tym światem rządzi monstrum daleko bardziej niebezpieczne – umysł Allana Moorea. Scenarzysta dokładnie wie w ramach jakiego gatunku tworzy, wie, że jego podstawowym zadaniem jest wywołanie konsternacji, niepokoju a nawet strachu w – często obwarowanym murem sceptycyzmu – czytelniku. Takiego celu nie realizuje się wyłącznie graficznym ukazaniem przemocy, potrzebna jest Idea obca i zarazem bliska człowiekowi; pomysł który zagnieździ mózgowie odbiorcy larwami paranoi.
Tak, Moore znów tego dokonał. Chwycił za ogony kultowych Wielkich Przedwiecznych i wycisnął na papierowe stronice esencję ich eterycznych cielsk. Jednak z patentów Lovecrafta nie czerpał bezrefleksyjnie. Przeniósł akcję opowieści do czasów współczesnych, uplótł przerażającą intrygę pozostając oryginalnym i w sposób genialny interpretując spuściznę słynnego mieszkańca Providence.
„Poprzez srebrnego klucza wrota…”
Więc co konkretnie zastaniecie na Cthulicznym dziedzińcu:
Początkowe strony zapoznają nas z „bohaterem” historii; poznajemy amerykańskiego śledczego Aldo Saxa. Na pierwszy rzut oka jest on wyjątkowo antypatycznym osobnikiem, rasistą, frustratem, skrajnie nietolerancyjnym wobec wszelkich form odmienności. Jednak sekcja Brooklynu zwana Red Hook, w której dzieje się akcja komiksu, również nie budzi dobrych skojarzeń. Stare zniszczone budynki zamieszkują biedni, zdesperowani ludzie. Ulice starannie ukazane przez rysownika Jacenena Burrowsa, wypełniają brudni, zobojętnieni narkomani a głęboko w miejskim labiryncie koszmarne istoty pielęgnują kosmiczną tajemnicę…
W takim towarzystwie wady protagonisty dość szybko bledną i schodzą na drugi plan, tym bardziej że kryminalna zagadka, którą próbuje rozwikłać Sax, jest równie ciekawa co makabryczna. Agent specjalizuje się w śledczym stosowaniu tak zwanej „teorii anomalii”. Bada miejsca i okoliczności zbrodni, poszukując elementów wyraźnie odstających od ogólnego obrazu zastałej sytuacji. Mogą to być rzeczy na pozór błahe; przykładowo co robi płyta rockowego zespołu The Ulthar Cats, w obszernej audiotece maniaka klasyki? Dlaczego w miejscu rzezi dokonanej przez niepozornego rzadko stroniącego od domu kujona znaleziono wizytówkę klubu dla metalowców? Co zdiagnozowany alkoholik analfabeta miał zamiar zrobić z woreczkiem dziwnego narkotyku?
Znalezione w miejscach bliźniaczo podobnych, okrutnych rzezi anomalie, prowadzą bohatera do muzycznego klubu Zothique, gdzie Johnny Carcosa rozprowadza tajemniczy narkotyk…
Czy znajomość z ekscentrycznym, ukrywającym usta pod chustą dealerem, doprowadzi Saxa do wyjaśnienia serii makabrycznych morderstw? Czy pomoże detektywowi w zrozumieniu dziwnej, panującej w Red Hook atmosfery? Uwierzcie, że fabularnych spojlerów „Dziedzińca” nigdy byście mi nie wybaczyli. Na te pytania odpowiedzi musicie poszukać w komiksie. Polecam lekturę wieczorną porą :).
„Przedwieczni byli, Przedwieczni są, Przedwieczni będą. Nie w przestrzeniach które znamy, ale pomiędzy nimi…”
Opowieść ta przesycona jest terminami, cytatami i lokacjami, zapożyczonymi z prozy Lovecrafta (z początku może się to wydawać nadużyciem, lecz ma kluczowy sens artystyczny i fabularny). Sceną dramatu jest „Red Hook” – sekcja nowojorskiej dzielnicy Broklin. To dość oczywiste nawiązanie do opowiadania „The Horror at Red Hook” („Koszmar w Red Hook”). Charakterystyczna dla tej noweli jest nie tylko nazwa ale i „landmarki”, takie jak Waterfront Church (w którym funkcjonuje klub Zothique), Clinton Street oraz Governor’s Island.
Umiejscowiony w starym kościele, muzyczny klub Zothique łatwo skojarzyć z tytułem cyklu opowiadań Clarka Ashtona Smitha, korespondencyjnego przyjaciela Lovecrafta i jednego z najciekawszych autorów, tworzących w ramach uniwersum Cthulhu.
Rockowe zespoły występujące na scenie zmodernizowanej świątyni, także ulepione są z literackiej gliny. Gwiazdą sądnego dla Saxa wieczoru jest formacja Ulthar Cats („The Cats From Ulthar” HPL 1926), stosująca w tekstach piosenek melanż języka angielskiego i antycznego – niezrozumiałego dla niewtajemniczonych bełkotu. Liderka zespołu przedstawia się imieniem Randolph Carter. Bohater obdarzony tym mianem, często przewija się w utworach HPL. Po raz pierwszy pojawił się w „The Statement of Randolph Carter” („Zeznania Randolpha Cartera”), później gościł minn. „The Unnamable” („Nienazwane”) i „The Dream Quest of Unknown Kadath” („W poszukiwaniu nieznanego Kadath”). Tytuł, wykonywanego przez „koty” w obecności Saxa utworu, brzmi „Zann Wariations”. Erich Zann, stary, niemiecki skrzypek opisany jest w noweli „The Music of Erich Zann” („Muzyka Ericha Zanna”).
Grupa zażywa oraz promuje stosowanie tajemniczego narkotyku zwanego „Aklo”. Termin ten wymyślony został przez pisarza Artura Machena a Lovecraft zapożyczył go między innymi w opowiadaniach „The Dunwich Horror” i „The Haunter of the Dark”. Ulthar Cats supportuje zespół The Yellow Sign. „Żółty znak” jest dziełem pisarza Roberta W. Chambersa i odnosi się do kultu istoty zwanej Hasturem („Tym którego imienia nie należy wymawiać”, „Nieopisanym”). Lovecraft po przeczytaniu zbioru opowiadań Chambersa, przeżywał okres fascynacji jego dziełami. Imię tego tajemniczego stworzenia pojawiało się w towarzystwie innych, demonicznych tworów autora (odsyłam do tekstu „The Whisperer in Darkness„). Dziś Hastur jest powszechnie rozpatrywany, jako członek demonicznego panteonu Wielkich Przedwiecznych.
Yellow Sign raczy słuchaczy piosenką „Leng”. Słowo to określa płaskowyż, którego zgodnie ze zdarzeniami opisanymi w dziełach „Samotnika z Providence” można odwiedzić, zarówno w świecie snów, jak i na planie materialnym (Centralna Azja). Sam tytuł komiksu nawiązuje do cyklu 36 napisanych przez Lovecrafta sonetów, zebranych w tomie zatytułowanym „Fungi From Yuggoth” („Grzyby z Yuggoth”). „The Courtyard” jest IX sonetem tego literackiego zbioru.
„Najstarszym i najpotężniejszym uczuciem znanym człowiekowi jest strach…”
Nie jest to nawet połowa pełnego białego złota skarbca nawiązań do Chthulicznej mitologii. Znaki starszych bogów gęsto przyozdabiają Red Hook i jej mieszkańców. Na ścianach wiszą pełne koszmarnych wizji obrazy ekscentrycznego malarza Richarda Uptona Pickmana („Model Pickmana”) a przerażająca klątwa, która dotknęła nadmorskie miasteczko Innsmouth, wciąż ciąży na ludzkości, niczym niezabliźniona, ropiejąca rana.
Rysunki Jacenena Burrowsa pasują do klimatu opowiadania lepiej, niż cyfry do kalendarza. Każda nakreślona linia podkreśla zamierzenia grafika. Tam gdzie jest to uzasadnione, niezwykle obrazowo ukazuje sceny makabry, ale robi to inteligentnie, zgodnie ze szczegółami opisanymi w scenariuszu. Wszystkie postacie, które poznajemy podczas rozwoju fabuły, obdarzone są zestawem starannie narysowanych cech charakterystycznych. I ostatnie (najważniejsze) Burrows wspaniale radzi sobie z ujęciem w graficzne formy Lovecraftowskiego panteonu.
Lektura „Dziedzińca” będzie niesamowitą frajdą dla fanów HPL. Budzące skojarzenia z prozą porównania, którymi Moore przesączył swe dzieło, przyjemnie łechtają próżność miłośników mythosu. Czy to znaczy, że osoby nie mające dotychczas przyjemności obcowania z dziełami pisarza, powinny omijać Red Hook i jego okolice? Absolutnie nie, bo choć największą zabawę z komiksem będą mieli faktycznie czytelnicy Lovecrafta to „The Courtyard” jest pierwszorzędnym horrorem, którego przeżyć powinni wszyscy zwolennicy gatunku.
Tekst powstał pod wpływem lektury czarno-białego trade paperbacka „Alan Moores The Courtyard” i suplementu „The Courtyard Companion”, zawierającego opowiadanie Moorea, surowy scenariusz Johnstona oraz obszerny indeks przypisów. Obecnie zdobyć można oprawioną w twarda okładkę edycję, łączącą oba te wydania – co bardzo polecam.
Podsumowując. „The Courtyard” jest pozycją obowiązkową dla fanów uniwersum Cthulhu i całego gatunku horroru. Mamy tu świetną płaszczyznę graficzną, bardzo dobrze uformowany scenariusz oraz solidne walory techniczne wydania. Z czystym sumieniem popycham Was w kierunku tego literackiego roju macek ;).