Tytuł: Dom Cthulhu

Tytuł oryginału: The House of Cthulhu

Autor: Brian Lumley

Wydawca: Vis-a-vis/Etiuda

Miejsce i rok wydania: Kraków 2007

Przekład: Stefan Baranowski

Ilość stron: 232

Spis treści: Jak Kank Thad powrócił do Bhur-Esh; Księga czarownika; Dom Cthulhu; Tharquest i wampirzyca; Zabić czarownika!; Zagadkowa korespondencja; Mylakhrion nieśmiertelny; Panowie moczarów; Wino czarownika; Sen czarownika

Wydawnictwo Vis-a-vis/Etiuda najwyraźniej wygrało na loterii prawa do wszystkich utworów Lumleya, gdyż wydaje jedną jego książkę za drugą. Oczywiście nie mam nic przeciwko procederowi publikowania wszystkiego, co jest opatrzone tym samym nazwiskiem, lecz jest to, jak na polskie warunki, trochę ryzykowne (chyba że nazwisko brzmi King albo Masterton). A może sprzedaż poprzednich wydawnictw Lumleya wcale nie była najgorsza?

Na pewno omawiany tu zbiór opowiadań nie należy do szczytowych osiągnięć autora Nekroskopu. Sam tytuł może wskazywać, że będziemy mieli do czynienia z kolejną dawką mitów Cthulhu, lecz nie dajmy się zwieść – grozy spod znaku Lovecrafta jest jak na lekarstwo. Tradycyjnie Lumley próbuje uwiarygodnić opowieść (czynił tak choćby w serii o Tytusie Crow), twierdząc że nowele z tego zbioru to tak naprawdę opowieści prehistorycznego czarownika, odnalezione w kuli z dziwnego materiału i przetłumaczone przez niejakiego Thelreda Gustaua (swoją drogą, jak myślicie, co się z nim stało pod koniec jego pracy?); zabieg jednak jest na tyle oklepany, że odrobinę śmieszny. Podtytuł oryginału brzmiał Opowieści z Pierwotnego Lądu. Owszem, nadgorliwy Lumley stworzył kolejny Pierwotny Ląd, nakreślony dość pobieżnie, niedokładnie. Po co, można by zapytać. Miał przecież do wyboru Hyperboreę, Lemurię, Mu, Atlantydę. Szkoda, że czuł się zmuszony dołożyć kolejne bezładne i sztampowe elementy do Lovecraftowskiej wizji prehistorii.

Dom Cthulhu to fantasy prymitywne i schematyczne. Powielanie schematów jest wręcz bezczelne: Humbuss z noweli Zabić czarownika! to prawie Conan z prozy Howarda (jego rodzinę także zabił czarownik, jest barbarzyńcą i mścicielem), Dom Cthulhu to jakby gorsza powtórka zeznań Johansena z Zewu Cthulhu Lovecrafta, a opowiadanie Panowie moczarów to schemat z komiksów Asteriksa – dwóch podróżników trafia do dzikiego plemienia, oczarowują jego członków prostymi sztuczkami, szaman jest niezadowolony, robią z niego pośmiewisko, a on się podstępnie na nich mści…

Przewidywalność tych historii jest męcząca. Przy książce utrzymywało mnie tylko to, że jest bardzo łatwa do przyswojenia. Może nie jestem fanem fantasy, ale myślę, że nawet największych wyjadaczy tej literatury brak inwencji Lumleya zmusiłby do ziewnięcia.

Byłbym w stanie przyjąć tezę, że to swego rodzaju proste pastisze, bo czyż imiona Ow-n-ow czy Ayrish nie brzmią zbyt sugestywnie (Oh, no oraz Irish)? Chciałbym w to wierzyć, ale Lumley mógł zrobić to lepiej. Przeraża mnie słaby warsztat literacki Lumleya. Przeraża mnie brak konsekwencji. Wielcy, mądrzy czarnoksiężnicy mówią językiem potocznym, używają kolokwializmów; Mylakhrion, najpotężniejszy czarownik kontynentu, by zyskać na czasie i móc bez przeszkód poszukiwać rozwiązania zagadki nieśmiertelności, znajduje ucznia, który zastąpi go u boku pewnego króla, podczas gdy później sam marnuje cenne godziny na pogawędkę ze sługą i polowanie na zabójcę czarowników.

Dom Cthulhu to książka słaba, zwłaszcza na tle innych utworów autora. Gdyby nie parę straszniejszych scen, mógłbym polecić książkę młodszym czytelnikom. Jedno jest pewne – gdybym zaczął swoją przygodę z Lumleyem od Domu Cthulhu, zniechęciłbym się do dalszych tekstów pisarza. Teraz czekam na obiecaną antologię i dalszy ciąg sagi o Tytusie Crow: żądam rehabilitacji autora.

Mateusz Kopacz