Dagon (2001) – recenzja filmu

12 stycznia 2014 | Film, Recenzje | 0 comments | Autor:

Tytuł: Dagon

Data premiery: 12 października 2001

Reżyseria: Stuart Gordon

Scenariusz: Dennis Paoli na podstawie opowiadania H. P. Lovecrafta Widmo nad Innsmouth

Obsada: Ezra Godden, Raquel Merono, Brendan Price, Brigit Bofarull

Paul Marsh jest młodym i zdolnym mężczyzną, na brak pieniędzy nie narzeka, nawet zaczął inwestować na giełdzie. W nagrodę za ciężką pracę udaje się w rejs razem z przyjaciółmi: Howardem, Vicki i Barbarą, aby zrelaksować się i odpocząć. Pomimo spędzania czasu u pięknych wybrzeży Hiszpanii, nie może zaznać spokoju. Nawiedzają go koszmary, a na dodatek pogoda się załamuje i statek rozbija się na skałach. Vicky ma uwięzioną nogę i zostaje z Howardem pod pokładem jachtu, tymczasem Paul i Barbara, nie mając wyboru, postanawiają popłynąć pontonem po pomoc do znajdującej się niedaleko wioski. Gdy tam docierają, rozdzielają się. On wsiada na kuter, którego załoga zgodziła się udzielić pomocy, a ona, za radą kapłana napotkanego w ozdobionym dziwnymi, nieznanymi symbolami kościele, idzie do hotelu zadzwonić na policję. Jak się szybko przekonają, Imboca nie jest zwykłym, hiszpańskim nadmorskim miasteczkiem.

Dagon stanowi kolejne podejście reżysera Stuarta Gordona do prozy Lovecrafta. Po prześmiewczym Re-Animatorze i splatterowym From Beyond reżyser spróbował czegoś bardziej na poważnie, ale czy mu wyszło?

Na szczególną uwagę zasługuje lokalizacja wybrana do zdjęć. Upatrzone przez reżysera rybackie miasteczko idealnie nadawało się do odgrywania roli Imboki. Jego dziwna architektura, wąskie przejścia, krzywe ściany i nieregularnie rozmieszczone, plączące się w labirynt uliczki już samym wyglądem potrafią wywołać uczucie zagrożenia i obcości. Gdy dodamy do tego nieustannie padający deszcz, otrzymamy niezwykle klimatyczne i budzące grozę miejsce.

Równie straszni są mieszkańcy. Z początku dostrzegamy tylko bladą skórę i małomówność, lecz z czasem w oczy rzuca się więcej szczegółów – błony między palcami, nienaturalny sposób poruszania się i mówienia. Jednak najbardziej niepokojący jest fakt, iż ludzie z miasteczka nigdy nie zamykają oczu. Ogólnie mogłoby to dawać komiczny efekt, ale w Dagonie wypadło całkiem przyzwoicie.

Tak więc do scenografii i charakteryzacji przyczepić się nie można. Jak natomiast prezentuje się gra aktorska? Wśród obsady prym wiedzie Francisco Rabal, w roli pijaczka Ezequiela, odpowiednika Zadoka Allena z opowiadania Widmo nad Innsmouth. Solidnie popijając whisky, opowiada historię miasteczka, a tym samym swojego życia. Scena stanowi fabularnie ciekawe zawieszenie akcji, w słowach i gestach Ezequiela nie uświadczymy sztuczności, a wszelkie pojawiające się na jego twarzy emocje z pewnością udzielą się widzom.

Niestety na tym kończą się pozytywy obsady aktorskiej. Od biedy dobrze wypadają jeszcze mieszkańcy Imboki, jednak ciężko stwierdzić, czy wynika to z ich umiejętności, czy ze specyfiki ról – nie mówią zbyt wiele, mają stateczne miny i drętwe ruchy. Smutne jest to, że najgorzej prezentują się bohaterowie z rozbitego jachtu. Grają sztucznie, w sposób wymuszony, natomiast główny bohater, Paul, momentami bywa nie do zniesienia. Np. kiedy po raz setny powtarza swoje powiedzonko o „dwóch możliwościach” lub reaguje w sposób zupełnie nieadekwatny do sytuacji – jak na przykład gdy widzi pod hotelem dużą grupę mieszkańców, a zachowuje się jakby zupełnie nie zadawał sobie sprawy z zagrożenia. Jego mimika nie wyróżnia się na tle niewzruszonych i rybich twarzy mieszkańców Imboki. A może to zamierzony efekt?

Warto również powiedzieć nieco ciepłych słów o efektach specjalnych, które, jak na niskobudżetowy film, poza dwoma wyjątkami, prezentują się całkiem ciekawie. Nawiedzający Paula koszmar, elementy gore czy związane z wynaturzeniami niektórych postaci macki prezentują się naprawdę solidnie. Jeśli chodzi o wpadki… Jedna z nich dotyczy sztormu na początku filmu. Fale, które targają jachtem, są niewiarygodnie wysokie i w dziwny sposób nakładają się na siebie… Całość wygląda niewiarygodnie sztucznie i w tej scenie (całe szczęście krótkiej) niski budżet filmu naprawdę razi oczy. Innym razem mamy okazję obserwować krew wypływającą z dna rozbitej żaglówki, która wygląda jak malowana w Paincie. Oba ujęcia można było albo pominąć – nie były ani długie, ani bardzo istotne – albo chociaż nagrać w tradycyjny sposób, bez grafiki, za to ze sprytnie wykorzystanymi i zmontowanymi ujęciami.

Warto jeszcze zwrócić uwagę, że film w znikomym stopniu nawiązuje do opowiadania Dagon, a w znacznej mierze do Widma nad Innsmouth. To oczywiście nie wpływa na odbiór, może jedynie dziwić, gdyż wybór tytułu sugeruje co innego. Mimo tych kilku wspomnianych zgrzytów i niedociągnięć, jest to dobra produkcja w swojej klasie – tj. horrorowych adaptacji Lovecrafta, a jak wiadomo – wśród nich ciężko wypatrzyć cokolwiek ambitniejszego i solidniej wykonanego. Dagona ogląda się przyjemnie, nie nudzi, posiada wyczuwalną atmosferę grozy i niepokoju. Zdecydowanie jest godny polecenia, może mniej fanom Lovecrafta niż miłośnikom horrorów klasy B.

Maciej Zdziech