Duch z Providence

Tekst: Krzysztof Azarewicz
Zdjęcia: Anna Orzech i Krzysztof Azarewicz


„Są tacy, którzy twierdzą, że rzeczy i miejsca mają dusze”.
H.P. Lovecraft, Ulica

Kiedy począłem romansować z twórczością Lovecrafta, niemal od razu zauważyłem jego niesamowite przywiązanie do anima loci, ducha miejsca. Opisy przyrody, miasteczek i wsi wydawały mi się niezwykle ewokatywne. Przywiązanie do detali wręcz obsesyjne. Wykreowana atmosfera hipnagogiczna. Echa jego słów towarzyszyły mi w trakcie wędrówek po gdańskiej starówce, wzgórzach Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego i kaszubskich wsiach. Wizjonerski ton sprawiał, iż czułem się, jakbym odwiedzał Nową Anglię. I chociaż dzieliła mnie odległość wielu tysięcy kilometrów, a opisy powstały niemal wiek temu, czułem, że łączy je coś, co przekracza i czas, i przestrzeń – ów duch miejsca.

Zwracał na to uwagę Marek Wydmuch we wstępie do zbioru Zew Cthulhu:

Lovecraft niepostrzeżenie […] modelował krajobraz i nastrój w ten sposób, by realia znaczyły coś innego, niż ustaliła to rzeczywistość, a najnormalniejsze przejawy codziennego życia zyskiwały drugi, groźny sens. Oto bowiem spokojne wioski i otaczające je lasy przeradzały się w przedmieścia obcego świata, gdzie każdy ludzki gest i każdy ruch gałęzi drzewa mógł stanowić przejaw działania sił, w których istotę lepiej było nie wnikać. Wędrowiec – stała u Lovecrafta postać przerażonego gościa w tych dziwnych stronach – nie wie początkowo, skąd bierze się ów stan niepokoju, a potem i lęku, który ogarnia go, kiedy wkracza w opustoszałe, omijane przez innych regiony. Po dłuższej dopiero chwili jego uwagę zwracają dziwne, powyciągane jakby w paroksyzmach bólu sylwetki drzew, nienaturalna bujność roślin, dziwaczne kształty wzgórz, które wyglądają tak, jakby były dziełem budowniczych z innej planety. Jakaś mała wioska, złożona z rozpadających się domów, wita go nieufnym milczeniem mieszkańców, którzy – podobni jeden do drugiego, jakby dotknięci tą samą chorobą – przyglądają mu się wrogo zza zarosłych zielskiem płotów; jakieś miasto nad brzegiem morza, spowite całe w odrażający zapach ryb, straszy pustymi ulicami, po których tylko z rzadka przemykają ludzie, sami przypominający ryby; w nocy na szczytach wzgórz błyskają światła, gdzieś płonie ogień, oświetlający wysoki kamienny cokół, dookoła którego poruszają się cienie istot, wznoszących w nieznanym języku jakiś rytualny psalm.

Lovecraft próbuje zwrócić uwagę czytelnika na magiczność rzeczywistości w sposób wręcz maniakalny. To on sprawił, że mam w zwyczaju odwiedzać miejsca związane z moimi ulubionymi pisarzami i myślicielami. To on zaszczepił we mnie pasję pielgrzymowania do miejsc, w których owi pisarze i myśliciele spoczywają na wieki, bym mógł oddawać się tam rozmyślaniom nad śmiercią, która w końcu odejdzie wraz z dziwnymi eonami.

***

„Jestem Providence, a Providence jest mną. Razem, nierozerwalnie, trwamy przez wieki”.
H.P. Lovecraft w liście do Jamesa Ferdinanda Mortona, 16 maja 1926 r.

Swan Point Cemetary w Providence w stanie Rhode Island to istne sanktuarium ciszy i piękna. Ów otwarty w 1846 roku cmentarz to tak naprawdę dwustuhektarowy ogród rozciągający się od Blackstone Boulevard aż do rzeki Seekonk. Szczególnie zadbane trawniki przecinane są alejkami wysypanymi białym żwirem. W stromych wąwozach kwitną rododendrony, azalie i inne kolorowe krzewy. Ze wzgórz porośniętych pięknymi drzewami, pod którymi znajdują się dywany z laurowego runa, rozciąga się zapierający dech widok na okolicę. Rozległe obszary Swan Point stanowią największy kompleks zieleni w Providence.

Na myśl przychodzą mi wersy z poematu Ogrody Yin, gdzie Lovecraft pisał o bujnym parku, w którym wznosił się rój różnobarwnych motyli, pszczół i ptaków, o ogrodzie „jakby ze snu cudownego”, gdzie „płynęły strumyki ślamazarnie wzdłuż muru pnączami pokrytego”. I chociaż wiemy, iż tworząc ów wiersz zainspirował się prawdopodobnie fikcyjnym miastem w Chinach, które opisał Robert W. Chambers w noweli The Maker of Moons, zaś w liście do Jamesa F. Mortona z 15 maja 1930 roku uznał, że ucieleśnieniem „ogrodów Yin” był Maymont Park w Richmond, tak w Swan Point ponownie doznaję tej niezwykłej czasoprzestrzennej transcendencji.  Zaczynam pojmować, iż bez względu na lokalizację i epokę, opisy Lovecrafta są tak trafne, albowiem dotyczą sprawy uniwersalnej – dotykają istoty rzeczy – czystego Piękna.

Malowniczy i spokojny obszar Swan Point idealnie sprawdza się jako miejsce odpoczynku, a także pieszych i rowerowych wycieczek, zaś kontakt z naturą sprzyja poszukiwaniom inspiracji. Ja przybyłem tam jednak w innym celu.

1

Smukły i wysoki obelisk upamiętnia rodzinę Philipsów, Winfielda, Sarę oraz ich syna, Howarda. Tuż za nim znajduje się niewielka kamienna płyta z na poły startym przez czas napisem. Palące słońce utrudnia jego odczytanie z daleka. Wiem jednak doskonale, że docieram do kresu mojej pielgrzymki. Świadczą o tym rozmaite kolorowe przedmioty wokół: muszelki, kamyki i gumowe stworki o przedziwnych kształtach.

Na stronie The Lovecraftsman (http://www.thelovecraftsman.com/2011/03/most-common-objects-left-at-hp.html – dostęp 18.10.2015) można przeczytać niezwykłą analizę dziesiątek zdjęć grobu Lovecrafta. Autor wyliczył aż sto siedemdziesiąt artefaktów zostawionych przez odwiedzających. Najwięcej, bo aż czterdzieści jeden procent to kamienie. Potem mamy monety, figurki, czaszki, klucze, kamienie, kostki do gitary, długopisy, talizmany, książki i wiele innych. Lovecraft za młodu również gromadził przedmioty i budował ołtarze, by oddać cześć wyimaginowanym bóstwom. Fani Mistrza poszli o krok dalej i z jego grobu uczynili miejsce happeningów. W 1987 roku, w pięćdziesiątą rocznicę śmierci pisarza, po raz pierwszy na Swan Point Cemetary odbyło się nabożeństwo upamiętniające jego życie i twórczość. Podobne wydarzenia organizowano regularnie raz bądź dwa razy do roku. W ich trakcie czytano poezje Lovecrafta i wygłaszano przemowy. Celebracjom miały ponoć towarzyszyć gwałtowne i nieprzewidziane zmiany pogody, zaś do żałobnych recytacji przyłączały się kruki. Mistrz byłby zachwycony.

2

Trzynastego października 1997 roku doszło do wydarzenia godnego opowiadań „Cienia z Providence”. Nieznani sprawcy próbowali wykopać szczątki pisarza. Blisko metrowy wykop odkrył następnego ranka stróż patrolujący cmentarz. Trudno powiedzieć, czy sprawcy porzucili makabryczny zamysł w trakcie realizacji, czy też wystraszyło ich coś jeszcze.

***

Nie potrafię związać się z nowymi rzeczami,
Gdyż światło po raz pierwszy ujrzałem z okna starówki,
A w nim pochylające się dachy i przytulone do siebie dachówki
Ku przystani wypełnionej osobliwymi wizjami.
Ulice, gdzie w słońca promieniach
Lśnią niewielkie okienka, nadświetla, kamienice
I złotymi chorągwiami zdobione gregoriańskie iglice –
Takie obrazy karmiły me wczesne senne marzenia.
– H.P. Lovecraft, Przeszłość

Droga ze Swan Point na College Hill nie jest długa. To mniej niż trzy mile i dziesięć minut samochodem. Providence to jedno z najstarszych miast w USA. Założył je w 1636 roku wielebny Roger Williams (1603-1683), religijny renegat z Bostonu. Williams był wielkim zwolennikiem rozdzielenia państwa od kościoła i nad wyraz cenił wolność jednostki. Nic dziwnego, że Rhode Island to pierwsza kolonia, która ogłosiła niepodległość względem Brytanii. Słowo providence oznacza „opatrzność”. Mimo upływającego czasu, duch Nadziei i Wolności nadal unosi się nad miastem. Rześkie powietrze i sierpniowe słońce napawa mnie niezwykłym wręcz optymizmem, kiedy docieram do parku Prospect Terrace na Congdon Street, skąd rozciąga się widok na miasto.

3

Zastawiam się nad siłą swych uczuć. Może dzieje się tak dlatego, że właśnie tu spoczywa Williams? A może dlatego, że znam niemal na pamięć opis tej lokalizacji z Przypadku Charlesa Dextera Warda? To było jedno z ulubionych miejsc Lovecrafta.

W parku Prospect Terrace niańka często przysiadała na ławce i ucinała sobie pogawędki z policjantami. To stąd mały Charles zachował jedno ze swych pierwszych wspomnień: pewnego zimowego popołudnia przystanęli przy barierce na skraju parku, a za barierką ciągnęło się w dół ku zachodowi olbrzymie morze dachów, wieżyc i dalekich wzgórz, opalizujące mistyczną fioletową mgiełką na tle apokaliptycznego zmierzchu rozgorzałego czerwienią, złotem, purpurą i dziwaczną zielenią. W oddali wznosiła się potężna marmurowa kopuła siedziby władz stanowych, rozżagwione zaś niebo, wypalające barwne prześwity w cienkiej warstwie chmur, otaczało wieńczący ją posąg fantastyczną aureolą [przeł. Maciej Płaza].

Po krótkim spacerze docieram do Prospect Street, gdzie pod numerem 100 znajduje się Henry Sprague House. W opowiadaniu Lovecrafta był to dom Wardów. To właśnie stąd młody Charles Dexter pisał listy do doktora Willetta.

4

W ledwie pięć minut dochodzę do Barnes Street, by przyjrzeć się domowi numer 10. Tam miał mieszkać doktor Willett. To także jeden z tych przykładów w twórczości Lovecrafta, gdzie fikcja miesza się z rzeczywistością. W tym wzniesionym w kolonialnym stylu budynku, w latach 1926-1933 mieszkał sam pisarz. Niezwykle intrygujący jest fakt, że we wrześniu 2015 roku mieszkanie Lovecrafta można było wynająć. Nietrudno sobie wyobrazić nastrój, jaki mógłby towarzyszyć tam lekturze listów wysyłanych przez Charlesa Dextera Warda…

5

Zachodnim przedłużeniem Barnes Street jest najbardziej stroma ulica w Providence, Jenckes Street. Nachylenie jest tak duże, że po bokach drogi znajdują się kamienie mające zabezpieczyć parkujące samochody na wypadek problemów z hamulcami. Stąd rozciąga się widok na Federal Hill i centrum, które na przestrzeni dziejów uległo wielu zmianom. Obszar College Hill oparł się jednak radykalnemu postępowi i Jenckes Street wygląda tak, jak widział i opisywał ją Lovecraft:

Kiedy chłopiec [Charles] odrósł trochę od ziemi, jął wyruszać na swoje słynne wędrówki – zrazu ciągnąc za sobą niańkę, potem już samotnie, w sennym zamyśleniu. Coraz dalej, coraz niżej schodził prostopadłym niemal wzgórzem, za każdym razem zagłębiając się w coraz starsze i osobliwsze rejony starodawnego miasta. Nieśmiało, z wahaniem schodził spadzistą Jenckes Street, mijając szereg kolonialnych domów o szczytowych dachach, aż do cienistego rogu Benefit Street [przeł. Maciej Płaza].

6

Nie pozostaje mi nic innego, jak kontynuować peregrynacje, używając Przypadku Charlesa Dextera Warda za przewodnik:

Znacznie mniej strasznie było mu iść dalej wzdłuż Benefit Street: mijał ukryty za żelaznym płotem cmentarz przy kościele Świętego Jana, tył wybudowanego w 1761 roku gmachu władz kolonialnych i rozsypującą się bryłę Golden Ball Inn, w której zatrzymał się niegdyś Waszyngton. Mijając Meeting Street – dawniej noszącą nazwy Gaol Lane i King Street – spoglądał ku wschodowi, tam gdzie pnąca się w górę ulica przechodzi w łukowate schodki; niżej, po stronie zachodniej, mijał ceglany budynek starej kolonialnej szkoły uśmiechający się do stojącej naprzeciwko stareńkiej kamienicy Pod Głową Szekspira, w której przed wojną o niepodległość drukowano „Providence Gazette and Country-Journal”. Dalej pysznił się zbytkowny Pierwszy Kościół Baptystów z 1775 roku, wystrzelający w górę niedościgle piękną iglicą Gibbsa i otoczony kopułami georgiańskich dachów. Im dalej na południe, tym dzielnica była okazalsza, na końcu rozkwitała wręcz cudownym bukietem sędziwych rezydencji; na zachód wciąż jednak odchodziły od Benefit Street zapadłe zaułki widmowo najeżone wieżyczkami archaicznych domostw, biegnące w dół, aż do starego, nikczemnego portu mieniącego się roztęczem najbarwniejszego zepsucia. Tam, wśród gnijących nabrzeży, wielojęzycznego marynarskiego plugastwa i kaprawookich dostawców okrętowych, ostały się jeszcze ślady dawnych, chwalebnych czasów handlu z Indiami Wschodnimi – mianowicie w nazwach portowych uliczek: Gotówkowej, Sztabkowej, Złociszowej, Srebrnikowej, Bilonowej, Dublonowej, Suwerenowej, Guldenowej, Dolarowej, Miedziakowej i Centowej [przeł. Maciej Płaza].

78

Kiedy kontynuuję wędrówkę w dół i zapuszczam się w okolice doków przypominam sobie poemat Dziedziniec z Grzybów z Yuggoth:

Znałem to miasto i trędowate nabrzeża,
Gdzie ciżba zadaje się z dziwnymi bogami
I w kryptach pod splątanymi ulicami
Pieśni im wznosi i w nieświęte gongi uderza.

Udaję się na North Court Street, gdzie pod numerem 140 znajduje się najstarszy budynek na College Hill – Benjamin Cushing House. Niektórzy krytycy uważają, że to on prawdopodobnie natchnął pisarza do skomponowania Opuszczonego domu, w którym mieszkał doktor Elihu Whipple.

 

9

Po krótkim odpoczynku udaję się na Benefit Street. Czuję się jakbym wszedł w treść opowiadań „Cienia z Providence”. Jakbym był cichym i widmowym obserwatorem jego życia. Miejsc powiązanych z biografią Lovecrafta jest tu bardzo dużo. Mijam apartamenty kolonialne na 175-185 Benefit Street, które opisywał jako „nędzny ultra nowoczesny budynek z całym tym miejskim wyszukaniem, które zastąpiło faktycznie wiejską atmosferę na College Hill”.

10

I wreszcie docieram do jednego z najważniejszych budynków – Benefit-Dexter House, gdzie niegdyś znajdował się dom pogrzebowy i to właśnie tam żegnano Lovecrafta.

11

Na 7 Thomas Street odwiedzam jeden z najciekawszych budynków w tej części miasta – studio Fleur de Lys, dom zbudowany w 1885 przez artystę Sydneya Richmonda Burleigha. To tu w opowiadaniu Zew Cthulhu Lovecraft wprowadził artystę Henry’ego Anthony’ego Wilcoxa, opisując miejsce tymi słowy:

mieszkał [w] (…) wiktoriańskiej imitacji siedemnastowiecznej architektury bretońskiej, ohydnym domiszczu afiszującym się nieprzystojnie swym stiukowym frontem wśród pięknych kolonialnych domów zdobiących to prastare miejskie wzgórze, i to w cieniu kościoła baptystów, najwspanialszej georgiańskiej wieży w Ameryce [przeł. Maciej Płaza].

12

Od ilości odwiedzanych miejsc kręci mi się w głowie. Mam przedziwne wrażenie transparencji rzeczywistości. Ta część miasta jest spokojna, cicha, co sprzyja kontemplacji i poczuciu przeniesienia w czasie.

Zbieram się w sobie i udaję na południowy wschód College Hill. Docieram do bramy Van Wickle’a na Uniwersytecie Browna. W trzecim tomie Selected Letters znajduje się zdjęcie pisarza siedzącego przy tym wejściu. Fotografię błędnie podpisano „Lovecraft w Brooklinie”.

13

Stąd dzieli mnie już tylko kilka kroków do istnego raju badaczy Lovecraftiany – John Hay Library na 20 Prospect Street, gdzie znajduje się największy zbiór manuskryptów pisarza.

14

W 1990 roku tuż obok budynku wzniesiono tablicę upamiętniająca pisarza, a to głównie dzięki wysiłkom niezmordowanego badacza, S.T. Joshiego, a także Willa Murraya i Jona Cooke’a.

15

Po wizycie w Providence ruszam w dzicz Nowej Anglii, by znaleźć „czarne grzęzawisko”, skąd dochodzi „czerwony blask i przytłumione bicie w bębny”. Niesiony wspomnieniami z College Hill i zaczytany w opowiadaniach Lovecrafta, mam wrażenie coraz cieńszej granicy między tym, co realne, a co wyobrażone. Ruszam dalej, by odnaleźć Innsmouth i przekroczyć dziedziniec Uniwersytetu Miskatonic w Arkham. I jakbym zapomniał na chwilę sens kupletu z Ogrodów Yin: „Wejść chciałem na to cudowne podwórze / Lecz nie znalazłem nawet śladu bramy w murze”.